Siedem – moja ulubiona liczba i jesień – moja ukochana pora roku, więc dziś siedem mgnień jesieni. Bo czasem nie wiadomo, co jest rzeczywistością, a co przedstawieniem.

Mgnienie #1

Tego dnia wybrałam się dość późno do lasu, ale zrobiłam to świadomie, chciałam w nim pobyć jeszcze po zachodzie słońca, a nawet w ciemnościach. Na wędrówkę udałam się do już oswojonego lasu, ryzyko zabłądzenia żadne, szansa na skupienie się na szczegółach – maksymalna. A tego było mi trzeba. 

Tuż po wejściu do lasu usłyszałam „dziwne” odgłosy. Były to rytmiczne uderzenia „czegoś” o liście drzewa, przy którym właśnie stanęłam. Przez moment pomyślałam nawet, że nagle zaczął padać dużymi kroplami deszcz, ale było sucho. Spojrzałam w górę i już wiedziałam.

Tak, to była ona, cudna ruda wiewiórka, która buszowałam wśród gałęzi i właśnie skubała sobie w najlepsze sosnowe szyszki. Wybierając z nich jadalne nasiona, a pozbywając się łupin, wywoływała „ich deszcz”. Łupiny co rusz uderzały o liście rosnącego pod sosną, jeszcze niezbyt dużego dębu, dając te „dziwne” odgłosy. Przymknęłam oczy, by się w nie wsłuchać. Stuk-puk, stuk-puk, stuk-puk przemieszane z szelestem. Po dźwiękach czułam, że wiewiórcza sprawność skubania szyszek jest na najwyższym poziomie, widać, była głodna i robiła już zapasy tłuszczyku na zimę. Tak, jesień to dla leśnych zwierząt intensywny czas przygotowań do trudnej zimowej pory. Czuć to w całym lesie.

Mgnienie #2

Gdy szłam na granicy lasu i zakrzewionej łąki w pewnym momencie moją uwagę przykuł dąb. I nie chodzi o to, że pięknie złocił się w późno popołudniowym słońcu, ale miałam wrażenie, że w jego koronie aż się gotuje. Gdy podeszłam bliżej, okazało się, że szaleją w nim sikorki. Ganiały się, przefruwały z gałęzi na gałąź, przekomarzały, całe piękne stadko sikorek niepodzielnie opanowało koronę dębu, zupełnie nie zwracając na mnie uwagi. A dąb? Stał sobie spokojnie – w sumie nic dziwnego, bo któż to, poza bajkami, widział chodzące drzewa – i cierpliwie znosił sikorkowe zabawy. Gdy tak je obserwowałam, przypomniałam sobie o filmie, na który w najbliższym czasie się wybieram, mianowicie film „Serce dębu”. Tak, koniecznie muszę go zobaczyć – myślałam – a na razie pozachwycam się tym uczącym cierpliwości dębem, który mam przed sobą.

Mgnienie #3

Pogranicze między lasem a łąką, szczególnie dziką i zarastającą krzewami, jest szczególnie ciekawym siedliskiem. Cienisty las igra ze świetlistością łąki, jej trawy wnikają w leśne poszycie, a drzewa dla odmiany, rozsiewając się, stopniowo „wchodzą” w nią, by zaanektować dla siebie teren. Tutaj też spotykają się różne zwierzęta, te łąkolubne z leśnolubnymi, by stworzyć jakże harmonijny układ w przyrodniczej różnorodności. Gdy tak o tym rozmyślałam, siedząc sobie na tym pograniczu w wysokich, jesiennych trawach, wśród krzewów i drzew, uświadomiłam sobie, że gdy człowiek się zatrzyma, uciszy, uspokoi myśli i otworzy zmysły, to poczuje więcej. Tak, miałam wrażenie, że słyszę już nie tylko ptaki, ale też przemykające w trawach myszy i nornice, czuję zapach sosnowych igieł przemieszany z próchniczym aromatem ziemi, widzę poświatę koronkowej roboty pająka, a w ustach smak ostatnich malin. I to smyranie na plecach…, hm, no cóż, to tylko jakieś owady zabłąkały się pod moją bluzę, być może szukając ciepłego schronienia.

Mgnienie #4

Sójki – często je widuję, czasem mam wrażenie, że gdy chodzę po lesie, to śledzą mnie, obserwują i droczą się ze mną, to pochodząc blisko, to znowu uciekając, ale zawsze będąc w pobliżu. A poza tym zauważyłam, że potrafią być złośliwe. Nazywam je leśnym alarmem – swoimi krzykami potrafią wszcząć wrzawę na widok człowieka i uprzedzić inne zwierzęta o tym, że się zbliża, co po prostu je płoszy. Ale co tam, jak dla mnie sójki są piękne i nad wyraz fotogeniczne. Ten błękit na ich skrzydłach pięknie odcina się na tle jesiennych żółcieni i złotości. Wybaczam więc im wszelkie złośliwości wobec mnie. Niech żyją sójki i niech nie odlatują za morze.

Mgnienie #5

Tak było i tym razem. Gdy, usłyszawszy „podejrzanie dziki” odgłos, zagłębiłam się w gęstwinę, by z ukrycia sfocić jakiegoś dziczka, oczywiście sójki na mój widok rozkrzyczały się jak opętane i w krzakach zrobił się szum. To, co prawdopodobnie było dzikiem, zaalarmowane szybko zwiało, a ja stałam tak w tych krzakach z aparatem w ręku nieco rozczarowana. Zostało mi tylko sfocić sójki.

Mgnienie #6

Dochodził zmierzch, pora, o której można spotkać lisa. Poszłam w miejsce, gdzie już go kiedyś  widziałam, choć wtedy to był wczesny poranek. Szłam wzdłuż granicy lasu i zarośli i nasłuchiwałam, czy coś nie przemyka w nich, co może być lisem. Ciemniało, widoczność była coraz gorsza, skupiłam się więc na dźwiękach. W pewnym momencie coś zaszeleściło w krzewach, a mnie mocniej zabiło serce. Przystanęłam z nadzieją, że może to on, lis, za którym, hm, to dziwne, ale się stęskniłam. W oczekiwaniu, że wyłoni się lisia postać stałam nieruchomo dobrych kilka minut, wokół gęstniał mrok, a ja miałam wrażenie, że rozpuszczam się w nim i staję się niewidzialna. Ale to tylko złudzenie, to dla mnie wiele rzeczy w otoczeniu traciło swoje kształty, ale ja byłam doskonale wyczuwalna przez leśne zwierzęta. Na dowód tego nagle z przyleśnych traw wyleciała kuropatwa, a z lasu dobiegł odgłos bażanta. Odnaleźli się – pomyślałam, choć przecież wcale się nie zagubili. Lis się nie pojawił.

Mgnienie #7

Było już ciemno, zbyt ciemno, by moim aparatem bez statywu robić ostre zdjęcia. A jednak nie chciało mi się wracać jeszcze do domu. Usiadłam więc na pryzmie ziemi, była ciepła, bo jeszcze nagrzana od słońca, które tego październikowego dnia cudnie świeciło. Za plecami miałam ścianę lasu, przed sobą rozległą łąkę, a dalej znowu las. Nade mną rozciągał się czerniejący granat nieba. Z biegiem czasu wszystko jednak traciło swoje granice, las wtapiał się w niebo, łąka w las, a obraz tworzyły już tylko dźwięki. Szelesty, szmery, popiskiwania, trzepoty, trzaski – las żył. I nagle, z tej ciemności zaczęło się coś wyłaniać, wypełzać, wznosić nad powierzchnię łąki i rozświetlać ją. To była mgła, która bezszelestnie ścieliła się srebrzystą bielą po trawach niczym tiulowy welon panny młodej, gdy zmierza do ołtarza. A może to był panieński welon Nocy? Scena zupełnie jak w teatrze. Już nie wiedziałam, co jest rzeczywistością, a co przedstawieniem.

A wszystko było jak mgnienie.


Wędruję, piszę i fotografuję, by oswajać przemijanie i inspirować do wędrówek, gdyż każdy czas jest dobry, aby ruszyć w świat. “Opowieści Wędrowne” to blog o tym, co możesz znaleźć, będąc w drodze.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments