Chyba się starzeję. Od kilku lat ciągnie mnie, by co roku wyjechać na kilka dni nad morze, ale poza sezonem: późną wiosną lub jesienią. Tym razem miejscem mojej wyprawy była Jastarnia i okolice.

Nadmorskie klimaty poza sezonem mają dla mnie same zalety: mało ludzi, spokój, brak upałów i mniejsze koszty. Byłam już w Mielnie, a rok temu w Międzyzdrojach. I był tam spokój czasu i miejsca. Tak było też teraz w Jastarni. 

Jastarnia przywitała mnie piękną pogodą: słoneczną, ale z powodu wiatru nieco chłodną, czyli idealną na długie wędrówki. Ponieważ turystów nadal było niewielu, mogłam też cieszyć się wolnymi od tłumów szlakami i spokojnym leniuchowaniem na prawie pustych plażach. Żyć, nie umierać! – myślałam. I zgodnie z tą maksymą, starałam się chłonąć każdą chwilę. 

Na plaży…

Przesypują się ziarna piasku, wiatr wciska je w każdą szczelinę. Nie przeszkadza mi to jednak.

Leżę na plaży, czuję miłe ciepło, nade mną mocno błękitne niebo, zatapiam się w szumie fal, wiatr łaskocze mnie w policzki, przyglądam się trawom na wydmie. Przysypiam? Nie wiem…

Przesypują się ziarna piasku, wiatr odmierza czas…

***

Rosną na piachu, obcierane jego ziarnami, niepozorne, targane wiatrem, kruszone słonym powietrzem, a jednak silne. Trwają. Sięgając głęboko korzeniami w ziemię, z niej czerpią ożywczą wodę. Tak, korzenie – mocne, zdrowe, to one dają siłę, by przetrwać i wzrastać na swój niepowtarzalny sposób.

Wydmowe rośliny…

Przyglądam się im. Są głęboko zakorzenione, by mieć dostęp do wody i nie straszne im były smagania wiatru.

Tak, człowiek też potrzebuje korzeni…

***

Zauważam różnice.

Plaża od strony zatoki jest jasna, świetlista, piach drobny, delikatny, momentami wydaje się biały, woda spokojniejsza, brzeg w niektórych miejscach porośnięty szuwarami, co upodabnia zatokę do jeziora. Tutaj też są ptaki: mewy, ale wyjątkowo nieliczne, a także pliszki, wróble, wrony. Tych jest nawet sporo. No i trafiają się też kawki. Monotonię spokojnych wód zatoki przełamują żaglówki i łodzie. Woda o zachodzie wydaje się srebrzysta z delikatnie złotawą poświatą.

Plaża od strony morza jest jakby cięższa, piach ciemniejszy, bardziej ostry, twardy, i zwarty, mew nie było, tylko wrony. Wody przystrojone grzywami fal nie potrzebują innych akcentów. No i ten zachód słońca od strony morza – jak zawsze piękny! Tym razem królował złoty pomarańcz.

Ptaki…

W Jastarni od strony morza nie było mew, spotkałam je natomiast na helskiej plaży. Widać, że to stałe bywalczynie tutejszych wód. I straszne natręty.

Gdy tylko usiadłam na plaży i wyjęłam coś do jedzenia, to od razu zaczęły mnie okrążać i patrzeć nachalnie. No, myślę, zaatakują mnie jak nic i wyrwą nędzne resztki kanapki. Nawet aparat ich nie płoszył. Do porządku przywołał je dopiero generał Kawka 😁.

Wrony. Tych spotykałam wyjątkowo dużo. Wydały mi się też dużo większe,  niż te łódzkie, które jednak widuję rzadko.

Wróble. U mnie zawsze wywołują uśmiech, pewnie to jakieś pozytywne skojarzenia z dzieciństwa, a może po prostu ich żywiołowa natura? Latały w tę i z powrotem jak szalone, a to kąpały się przy płytkim brzegu zatoki, by po chwili śmignąć na krzaczek i suszyć na słońcu piórka. A to wszystko wśród świergotu i przekomarzania się.

Próbowałam złapać aparatem jaskółki w locie. Ciężka sprawa. Nie udało się. W nagrodę za to trafiła się pliszka. Przyleciała na łachę piachu pokrytą wodorostami i skubała je, co dało mi trochę czasu na sesję zdjęciową. Bałam się jednak podejść bliżej, by jej nie społoszyć, z daleka wydaje się więc taka maleńka i krucha.

***

Maleńka i krucha jest też jakaś część mnie.

***

By „złapać” więcej ptaków w kadr, pojechałam specjalnie do Kuźnicy i odszukałam słynną wśród ptasiarzy ławeczkę przy wejściu na plażę numer 33. I rzeczywiście – było kilka osób z aparatami i lornetkami, widać, że zaprawionych w bojach, wypatrywali ptaków. Ponoć można tu zobaczyć kilka ciekawych gatunków.

A ja? Choć ptasiarze wydawali się sympatyczni, to poczułam się nieswojo, obco, trochę się pokręciłam i poszłam w las. Bez żadnego zdjęcia ptaka. Chyba nie nadaję się do grupowych fotołowów.

W lesie…

Tu czuję się jak u siebie. Lasy świetliste, lasy mroczne, lasy sosnowe i lasy liściaste. Te małe i te duże, te z szerokimi drogami i te z wąskimi ścieżkami, każde.

Jeśli i Ty kochasz las, a będąc nad morzem, nie chcesz jednak spędzać całego dnia na plaży, to Półwysep Helski od Kuźnicy do Helu będzie dla ciebie jak znalazł. Cały ten odcinek, urozmaicony terenowo, bo pagórkowaty od wydm, da się przejść lasem wzdłuż i w poprzek, a w międzyczasie można na odpoczynek „wdepnąć” na plażę – od strony morza lub od strony zatoki.

Miłe chwile spędziłam na najwyższej z wydm, oczywiście porośniętej lasem, a nazywanej Górą Libek. Znajduje się ona 2,5 km od Kuźnicy, idąc w stronę Jastarni. Wydma ta mierzy 12,5 metra wysokości, a nazwę swą zawdzięcza pewnemu, niestety, nieszczęśliwemu wypadkowi. Mianowicie w połowie XVII wieku wpłynął tu na mieliznę i zatonął statek z Lubeki o nazwie „Luebeck” i stąd właśnie nazwa – Góra Libek.

A tutaj krótki filmik z tego miejsca, które wcale nie kojarzy się z wypadkiem. Ja odebrałam je jako radosne i urokliwe. Gdy nagrywałam filmik, to cudownie śpiewały mi zięby, które potem obserwowałam dłuższą chwilę. Było ich tu naprawdę dużo. Ganiając się między drzewami, zupełnie nie zwracały na mnie uwagi. Tak na chwilę być jedną z nich i radośnie polatać…

***

Lasy półwyspu helskiego to także inna historia. Niestety, ta związana z wojną, czego ślady są do dziś, więc dla amatorów historii wojskowości polecam do zwiedzania bunkry w pobliżu Jastarnia Wczasy oraz okopy i inne wojenne budowle w okolicy Helu.

Cypel helski…

Jeden dzień poświęciłam na Hel i wędrówkę dokoła cypla helskiego. Byłam tu już wiele lat temu i kilka rzeczy zdecydowanie się zmieniło. Miejsce wydaje się być bardziej zadbane, ale przede wszystkim powstała świetna dla każdego – dla osób starszych, dla dzieci, rodzin z dziećmi w wózkach i osób niepełnosprawnych – wygodna trasa spacerowa wzdłuż wybrzeża – idąca od tzw. początku Polski, do…. Stąd można potem wrócić do centrum Helu, ja skręciłam jednak w las, by obejść cypel dokoła.

Gdy wędrowałam tu przez las, moją uwagę zwrócił mech. Niby nic nadzwyczajnego, ale tym razem było inaczej. Po raz pierwszy widziałam, aby był tak suchy, że aż… popękał, niczym ziemia w Afryce!

Ślady suszy w sosnowym lesie widać było zresztą na każdym kroku – igliwie i gałązki kruszyły się pod butami jak skorupki jaj, porosty rozpadały w drobny, zielony pył. Las wolał o deszcz! Nieco lepiej było w części lasu porośniętej drzewami liściastymi, ale i tu widać było, że brakuje wody. Paprocie, zamiast pysznić się świeżą zielenią, były brązowe, suche, pozwijane i kruszejące. 

Po obejściu cypla oczywiście trzeba było iść jeszcze do helskiej latarni morskiej. Była taka, jaką ją zapamiętałam – wysoka i ceglaście czerwona. Tym razem jednak nie zdecydowałam się wejść na górę, chyba rzeczywiście się starzeję, bo nie chciało mi się pokonywać 179 schodów. Trochę żałuję…

***

Czego jeszcze żałuję z życiu? Jest kilka spraw, ale zdecydowana większość z nich to te, których… nie zrobiłam.

I wielu z nich już nie zrobię, nie ten czas, nie ten klimat, nie ten wiek. Szkoda.

***

Wracając z Helu, wysiadłam w Juracie i stąd, przez las, wróciłam do Jastarni. Ten odcinek lasu szczególnie polecam, bo można iść ścieżką blisko morza. Szum lasu, szum morza, zieleń drzew, błękit nieba, pusta plaża, woda po horyzont, jak to wszystko zabrać ze sobą? Nie wiem, ale chłonę…

A gdy zamknę oczy do snu, niech szumią mi fale i pieści me włosy morska bryza…

















 

Wędruję, piszę i fotografuję, by oswajać przemijanie i inspirować do wędrówek, gdyż każdy czas jest dobry, aby ruszyć w świat. “Opowieści Wędrowne” to blog o tym, co możesz znaleźć, będąc w drodze.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments