Nie ma to jak ograniczenia i zakazy. Od razu chce się je łamać, a długo tłumiona (lenistwem? wymówką braku czasu?) potrzeba wyruszenia w drogę, rozkwita jak nigdy przedtem. I dobrze.
Bo jak zakazy się skończą, zaraz po zarazie rozbudzona z uśpienia i może nawet z jakichś lęków potrzeba wędrowania i wyruszenia w drogę będzie, jak znalazł. Innej motywacji mi już nie potrzeba, by ruszyć z miejsca – dosłownie i w przenośni.
A na razie, w oczekiwaniu na lepsze czasy bez zarazy i w chwilach wolnych od pracy (mało ich, ale za to jakże są cenne), rozmyślam, planuję, wizualizuję.
I już jestem gdzieś daleko na szlakach, w leśnych ostępach, krętych ścieżkach, w górach i na pagórkach, na polanach, kamienistych drogach, w rzecznych brodach.
Idę, przekraczam, szukam, doświadczam, mentalnie ruszam w drogę.
I przygotowuję się do nowego.
Komu w drogę…
Tak, przyznaję, zaczęło się jakiś czas temu od pasji podróżowania, ale po doświadczeniach z podróżami (w zasadzie pielgrzymkami) w grupie – choć było cudownie – wiem, że to dla mnie za mało.
Wolę przemierzać drogę tam, gdzie się tylko da, piechotą, w swoim tempie, idąc, gdzie chcę i kiedy chcę. Potrzebuję jakiegoś wewnętrznego skupienia, bez presji czasu i miejsca.
Wiem, że to ogranicza obszar, który jestem w stanie w danym czasie „objąć stopami”, ale czy w wędrowaniu chodzi o ilość? Myślę, że nie.
W planach na ten rok miałam samotne Camino (maj/czerwiec) – oczywiście pieszo oraz wyjazd na Syberię (sierpień/wrzesień) – koleją transsyberyjską plus pieszo szlakiem wokół Bajkału.
Czy coś z tego wyjdzie, jeszcze nie wiem. Ale nie zamartwiam się. Nadal się przygotowuję i opracowuję wariant zastępczy – wędrówki po cudownej Polsce, którą chcę przemierzyć w bardzo, naprawdę bardzo interesującym celu :-).
O szczegółach wkrótce napiszę, a na razie poniżej drobne efekty mojej „wędrówkowych wizualizacji” w czasie zarazy pełnej zakazów.
Oto Łódź, tuż przy moim osiedlu, w czasach zarazy. Czyż nie jest pięknie?
Łódzki Brus i okolice Konstantynowskiej po przeciwnej stronie, kwiecień 2020