Podekscytowanie. To czułam. Jakbym wybierała się w wielki świat. A to tylko była wędrówka z Lutomierska do Zofiówki i z powrotem.

Mały wielki świat. Na wyciągnięcie ręki, a dokładniej na odległość trasy autobusu komunikacji miejskiej linii 43B z Łodzi do Lutomierska. Przyjechałam w sami południe, wysiadłam na rynku w Kazimierzu – podlutomierskiej wsi – i tu rozpoczęłam niedzielną wędrówkę.

Kazimierz k. Lutomierska

Dziś to jest wieś, kiedyś miasto. Lokację miejską Kazimierz uzyskał już w XIII wieku, utracił ją w 1870 roku. Położony na prawym brzegu Neru od południa graniczy z Lutomierskiem. Na poznanie wsi tym razem nie poświęciłam czasu, tylko z daleka zrobiłam zdjęcia zabytkowego kościoła pw. św. Jana Chrzciciela – jedno w samo południe, drugie o zachodzie słońca. By zobaczyć zespół zabytkowych stodół, to jeszcze tu wrócę, a wtedy coś więcej napiszę o historii samej osady.




W drodze do Zofiówki

Z kazimierskiego rynku od razu udałam się w stronę Neru. Pogoda dopisała. Po wielu pochmurnych i deszczowych dniach jakże przyjemnie było popatrzeć na skąpane w słońcu pola, rozciągające się na lewym brzegu rzeki. Wyraźnie zieleniły się oziminą, przyciągając sarny.

Za polami ciągnął się sosnowy las. Przecinał go szeroki trakt, idealny na konną jazdę w terenie. Widząc grupę jeźdźców, aż nabrałam ochoty, by powrócić do koni. Może właśnie tu?




Po wyjściu z lasu kawałek musiałam iść wzdłuż jezdni, czego nie lubię. Jak najszybciej się dało, skręciłam w polną drogę. Wyraźnie poczułam wiosnę. Sprawiły to skowronki, moje pierwsze w tym roku, które co rusz wylatywały z kęp traw i radośnie wznosiły się ze śpiewem w stronę nieba.




Potrzebowałam tego poczucia przestrzeni, jakie dały mi rozciągające się na wszystkie strony łąki i pola.




I znowu widziałam sarny, tym razem całe stado. Pasły się na łące jakby nigdy nic. One chyba też potrzebowały tej przestrzeni i tego słońca. 



Zofiówka

Przyciągnęły mnie tu stawy. Otoczone lasem już na mapie wyglądało to miejsce zachęcająco. Nie pomyliłam się.



Nad stawy szłam od południa, od strony pól, a potem lasu, ale można też tu dojechać samochodem od północy. To dla zmotoryzowanych, dla wędrowca zdecydowanie lepsza jest jednak droga przez pola i las. 

A Zofiówka? To niewielka osada położona w gminie Lutomiersk i dziś w zasadzie znana jest głównie z tychże stawów, stanowiących łowiska rybne. Jednak kilka wzmianek historycznych o samej Zofiówce też się pojawia.

Np. był tu kiedyś tartak, w XVIII w. została otwarta szkoła podstawowa. W 1890 r. spaliła się w Zofiówce osada włościańska Józefa Sztenkrera. Pożar dotknął też Zofiówkę w bardzo trudnym roku 1914. Jak pisała wówczas Gazeta Świąteczna: „W okolicy nie pozostawiono ani jednego konia, ani bydlęcia. Nędza okropna”. 

Dziś po tamtych wydarzeniach nie ma śladu, a stawy rzeczywiście przyciągają.






Żałowałam, że nie miałam czasu, by posiedzieć tu tego dnia dłużej. Z pewnością jednak jeszcze tu wrócę, tym bardziej, że tuż przy stawach, od zachodu, rozciągają się malownicze leśne mokradła.




Ziemia pod nogami, chmury nad głową – czyli z powrotem

W drogę powrotną ruszyłam tuż po piętnastej. Wybrałam trochę inną trasę, ale także przez pola i łąki. Widać na nich było błyszczące lustra wody – ślad niedawnych opadów. Na niebie gęstniały chmury, spotykając się z ziemią na odległym horyzoncie. Słońce chyliło się ku zachodowi, dodając ziemi i wodzie blasku.








Około siedemnastej, tuż przed zachodem, dotarłam do mostu tramwajowego na Nerze.

Most tramwajowy na Nerze

Dziś nieczynny, kiedyś tętnił od żeliwnych kół tramwaju linii 43, łączącej Łódź z Lutomierskiem. Ciekawie o tej trasie, uruchomionej w 1929 r., pisały Pabianic TV jako o tramwaju na wieś.

Sam most tramwajowy na Nerze do użytku został oddany na początku lat 30. XX wieku. Podobny jest też w Rzgowie. 

Choć nie fascynuje mnie architektura, to most tramwajowy w Lutomiersku mi się spodobał. Może dlatego, że opuszczony, w szczerym polu, taki trochę już niepotrzebny, zaniedbany, a jednocześnie noszący ślady dawnej świetności „mostu z żelaza”? A może to dramatyzm wieczornego nieba sprawił, że most jawił mi się prawie jako portal pomiędzy światami?





Do domu wróciłam jednocześnie nasycona – słońcem, przestrzenią, niebem i ziemią, i tegoż samego spragniona. Niech więc nogi znowu mnie poniosą. W mały wielki świat.

Wędruję, piszę i fotografuję, by oswajać przemijanie i inspirować do wędrówek, gdyż każdy czas jest dobry, aby ruszyć w świat. “Opowieści Wędrowne” to blog o tym, co możesz znaleźć, będąc w drodze.

Subscribe
Powiadom o
guest

0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments