Od jakiegoś czasu planowałam wybrać się na łosie. Ponoć są w okolicach Sereczyna, tuż za Pabianicami. Wybrałam się więc wczoraj. Do łosi jednak nie dotarłam, bo pochłonął mnie las miejski. I bardzo zaskoczył.
Wędrówkę zaczęłam w Lewitynie. Jest to dobrze znane pabianiczanom kąpielisko i świetnie zagospodarowany teren rekreacyjny na osiedlu Bugaj, w okolicy Dobrzynki. Znam to miejsce z dzieciństwa i mojej młodości, bo przez pierwsze 26 lat mojego życia mieszkałam w Pabianicach.
Kąpielisko Lewityn w Pabianicach
Do Lewityna przychodziliśmy latem całą gromadą, kąpać się. Jednakże ostatni raz byłam tam dokładnie 30 lat temu i to nie po to, by się wykąpać, ale na swoim własnym weselu. Tak, miałam tam wesele, a dokładniej było ono w restauracji Turkus, pięknie położonej nad kąpieliskiem. No cóż, restauracji już nie ma, wczoraj dowiedziałam się, że została zburzona pięć lat temu. Ja jestem wdową, restauracji nie ma, eh, to przemijanie.
***
Z taką to oto trochę smutną konstatacją od Lewityna ruszyłam w stronę Sereczyna, z nadzieją, że dojdę do miejsca, gdzie są łosie. Może jakiś mi się trafi? – pomyślałam na poprawę humoru. Może nawet w Lewitynie, co już nie byłoby czymś nadzwyczajnym, albowiem w kwietniu tego roku taki jeden do Lewityna zawędrował i nawet mu się spodobało, o czym donosił portal Pabianice – Nasze Miasto.
No, ale tym razem w Lewitynie łosia nie było, ruszyłam więc w stronę Sereczyna, a droga wiodła najpierw przez naddobrzynkowe łąki, a potem skrajem lasu i łąk i wreszcie przez miejski las. I to właśnie pabianicki las miejski bardzo mnie zaskoczył, przyznaję, pozytywnie.
***
Choć, jak wspomniałam, mieszkałam w Pabianicach, to w tym lesie nigdy przedtem nie byłam. Być może dlatego, że położony jest już na skraju Pabianic, a może dlatego, że wtedy taką fanką leśnych wędrówek jeszcze nie byłam. Nie mam więc porównania, czy i jak przez te lata się zmienił. Ale wygląda cudnie. Przynajmniej dla mnie.
Pierwsze, co mnie w nim uderzyło, to to, że znaczna jego część przypomina mi – i tu się zapewne zdziwicie – fragmenty Puszczy Niepołomickiej. Przede wszystkim dlatego, że pomiędzy różnorodnym drzewostanem runo stanowią pięknie wyrośnięte o tej porze roku wysokie trawy, w których nie widać ścieżek.
To sprawia, że las jawi się jako dziewiczy i tworzą się cudnie przenikające się trzy piętra: wysokie drzewa, krzewy oraz wysoka, falująca na wietrze trawa poprzetykana siewkami i inną roślinnością. Taki układ był wczoraj malarsko podkreślony przez słońce, coś jak z obrazów impresjonistów.
Impresje – las miejski
No i do tego łąki, ciągnące się pomiędzy Dobrzynką a lasem, jeszcze nie koszone, bujne, z przewagą różowo-fioletowo-błękitnych barw i zapachem traw. Aż kręci się od tego w głowie i człowieka nachodzą różne wspomnienia, a może nawet pragnienia?
Wariacje na temat naddobrzynkowych łąk
Nie cały miejski las jest jednak taki, są też miejsca ciemne, cieniste, chłodne, gdzie prym wiodą paprocie. Oj, pyszniły się wczoraj ich pióropusze, pyszniły!
Las miejski i cienie
Pochłonął mnie ten las i nieco zwiódł na manowce. Planując bowiem spotkanie z łosiem, powinnam w pewnym momencie odbić z trasy w kierunku Dobrzynki i znaleźć przez nią przejście na drugą stronę. Gdy się zreflektowałam i ruszyłam na skróty przez łąki, trafiłam na fragment rzeki z gęsto porośniętym trzcinami brzegiem.
Woda w rzece nie była głęboka, nawet pomyślałam, aby zdjąć buty, zakasać spodnie i przeprawić się przez Dobrzynkę, ale zrezygnowałam. Nie byłam pewna tego trzcinowiska, czy jednak nie kryją się w nim bagniste fragmenty łąki, więc zawróciłam i już lasem doszłam do osady rybackiej w Sereczynie.
***
Było już późno, do łosi nieco okrężną drogą miałam tak na oko jeszcze ze dwa, może trzy kilometry, a przeszłam już ponad dziesięć. Pomyślałam, że czeka mnie jeszcze droga powrotna, więc odpuściłam. Łoś, którego nie było, musi więc na mnie poczekać. Może uda mi się wybrać tam z synem? Taki zresztą mamy plan.
***
Tak, las miejski w Pabianicach mnie urzekł swoją bujną roślinnością, ale do tej beczki miodu muszę dodać łyżkę dziegciu.
Mianowicie jeśli chodzi o zwierzęta, to wszystko się przede mną wczoraj pochowało. I łazi tak człowiek cały dzień po lesie jak ten głupi i nic. A potem zrezygnowany idzie na dworzec PKP, zagląda w okoliczne chaszcze, bo ma jeszcze kilkanaście minut do odjazdu pociągu i na co trafia? Na ptaszka, którego jeszcze nigdy wcześniej nie dostrzegł. Ot, człowieczy los, kapryśny.
***
A co do ptaszka, to w takim razie, aby to spotkanie nie poszło na marne, przedstawiam Wam pleszkę zwyczajną.
Tak się ta ptaszyna nazywa, choć taka zwyczajna to ona nie jest.
No bo wyobraźcie sobie, że w ciągu ośmiu godzin zjadacie więcej niż ważycie! Kto by z Was dał radę? No nikt! A pleszka musi tyle zjeść, aby przeżyć, musi zjeść dużo więcej niż waży. A że żywi się głównie owadami i to latającymi, więc musi się też nalatać. Szczególnie taki samczyk, bo to on woli właśnie chwytać owady w locie.
Ale samiczka też ma swoje przyzwyczajenia. Np. po drodze jej z… kukułką! Jak wiecie, kukułka to taki ptak, co to woli podrzucić innej ptasiej mamie jajka, niż samej na nich siedzieć. A pleszce w to graj! Ona bardzo chętnie wysiedzi kukułcze jajo, bo to jest dobre dla jej potomstwa. Malutka kukułka wylęga się bowiem nieco wcześniej i swym ciałkiem pomaga dogrzać jaja pleszki, dzięki czemu skraca się trochę czas wylęgu. A potem, co też jest ciekawe, cały lęg małych pleszek i podrzutka kukułki jest chętniej karmiony przez rodziców, niż gdy nie ma kukułczego podrzutka, zwiększając tym samym szansę na przetrwanie pleszek.
Czyż przyroda nie jest cudna? Nawet jeśli się czasem przed człowiekiem ukrywa?
A tu macie mapkę z Google Maps z zaznaczoną trasą wędrówki z Lewityna do Sereczyna przez łąki i las miejski. Trasę na mapce uprościłam, bo ja to – jak wiecie – zawsze trochę kluczę i schodzę na manowce 😉.
A ja widziałem łosia i to nie raz.