Wczesny poranek, rozległa łąka, na horyzoncie las i wyrwana rzeczywistości chwila, by móc wsłuchać się całą sobą w klangor żurawi.
Tak było dzisiaj, pomiędzy wczorajszym zmęczeniem a dzisiejszym pośpiechem. Stałam na tarasie z kubkiem kawy i wpatrywałam się w poranny z spektakl natury.
Słońce wspinało się w swoim tempie po gałęziach sosen, by rozproszyć cienie lasu, zwierzęta wyruszały na poranny żer, zewsząd dobiegał klangor żurawi.
Najpierw je tylko słyszałam, ich przenikliwy głos niesie się daleko i miałam wrażenie, że dobiegał zewsząd. Aż wreszcie je zobaczyłam, nadleciały znad ściany lasu i wylądowały na łące. A potem kroczyły wśród oszronionych traw, przemierzając łąkę, niczym scenę.
Piękne widowisko! Do żurawi wkrótce dołączył koziołek sarny, a nad nimi krążył myszołów. Pobliskie brzozy okupowały jeszcze dwie sójki. Na chwilę na łąkę zajrzał też kruk, choć lepiej by powiedzieć – pojawił się przelotem i szybko zniknął w lesie.
Słońce było coraz wyżej, a ja musiałam wrócić do rzeczywistości. Jakaś część mnie została jednak tam, na tarasie mojego drewnianego domku, z którego mogłam oglądać ten spektakl. I wciąż słyszę w głowie klangor żurawi i już tęsknie za kolejną taką chwilą.