Choć Łódzkie nie należy do najbardziej zalesionych w Polsce województw, to w pobliżu Łodzi jest kilka lasów, do których warto się wybrać choćby na jeden dzień. Do takich zaliczam dobre dla zdrowia i ukojenia zmysłów lasy okolic Tuszyna.
Pomiędzy Rzgowem a Tuszynem, kilkanaście kilometrów od Łodzi w kierunku południowo-wschodnim, przy trasie A1, rozciąga się dość duży, bo obejmujący ok. 1000 ha, kompleks leśny.
Dziś większość drzewostanu, czyli ponad 80 proc., stanowią sosny, które mają nie więcej niż 140 lat, jednak wieki temu rozciągała się tu pełna dzikiej zwierzyny puszcza. Choć śladów po niej zostało niewiele, to z kilku względów, o czym poniżej, i tak warto w lasy okolic Tuszyna się zapuścić.
Początek spod szpitala – wspomnienie
Wędrówkę przez lasy okolic Tuszyna można zacząć z kilku miejsc. Moim zdaniem najbardziej dogodne są dwa: leśny parking znajdujący się po prawej stronie A1 (jadąc z Łodzi w stronę Tuszyna) tuż za lasem rzgowskim przy przystanku Modlica lub niejako ba drugim końcu lasu – spod tuszyńskiego szpitala. Ja wybrałam tę drugą opcję i przy okazji wróciłam na chwilę wspomnieniami do studenckich czasów.
Mianowicie, jako że w latach 1986-1992 studiowałam medycynę na łódzkiej Akademii Medycznej a CKD jeszcze wówczas nie było, zajęcia kliniczne odbywaliśmy w wielu różnych szpitalach zlokalizowanych nie tylko na terenie Łodzi, ale też poza nią. Jednym z nich był właśnie szpital przeciwgruźliczy w Tuszynie.
Tu, podczas bodajże kilkudniowych zajęć, mieliśmy nauczyć się badać pacjentów chorych na gruźlicę, by jak najwięcej dowiedzieć się o tej chorobie i jej leczeniu. Było to na początku lat 90. XX w. i szpital, mówiąc delikatnie, nie wyglądał wówczas najlepiej. Z tamtego czasu zapamiętałam panującą w nim burą szarość i specyficzny, trudny do określenia zapach. Ale za to na zewnątrz!
Tak, na zewnątrz było pięknie. Kojąca, soczysta zieleń otaczającego szpital lasu i cudowna świeżość powietrza wynagradzała nam wszystko – jeździliśmy na zajęcia z przyjemnością, delektując się podczas przerw leśnym otoczeniem. Jak się wówczas dowiedzieliśmy, także niezwykle zdrowym, więc nic dziwnego, że już w latach 20. XX wieku powstało tu sanatorium przeciwgruźlicze, po wojnie przekształcone w szpital.
Zdrowy mikroklimat tuszyńskich lasów występuje także dziś i jest to jeden z powodów, dla którego warto tu przyjść na wędrówkę, spędzić kilka godzin wśród drzew, by nasycić się ich zdrową atmosferą. Terapia leśna za dramo! Ale nie jest to powód jedyny. Poza walorami zdrowotnymi, lasy te mają także walory estetyczne i poznawcze.
Rezerwat Molenda – gra zmysłów i ukojenie
Jak wspomniałam, w lasach okolic Tuszyna śladów po dawnej puszczy jest niewiele, ale niewątpliwie są one w rezerwacie leśnym im. Edwarda Potęgi (wcześniej im. Władysława Stanisława Reymonta), zwanym też rezerwatem Molenda. By do niego dotrzeć, spod szpitala należy iść ulicą Poddębina w kierunku budynków Leśnictwa Tuszyn i tu skręcić w lewo w ulicę Tęczową. Po jej prawej stronie znajduje się rezerwat.
Jest to jedno z ciekawszych miejsc okolic Łodzi, gdyż roślinność rezerwatu Molenda w znacznej części ma charakter pierwotny i stanowi mieszaninę roślin typowych dla nizin oraz terenów podgórskich. Rośnie tu m.in. piękny las jodłowo-sosnowy poprzeplatany świerkami, bukami i grabami. Niektóre jodły osiągają nawet 55 metrów wysokości i mają ponad trzy metry w obwodzie.
Także podszycie leśne jest pełne niespodzianek. Można tu spotkać wiele roślin chronionych, jak np. lilię złotogłów, rosiczkę, bluszcz, wawrzynek, wilczełyko, widłak, barwinek mniejszy i wiele innych, które nadają rezerwatowi charakter pierwotnej puszczy.
Tego dnia, gdy chodziłam ścieżkami rezerwatu, świeciło słońce i było ciepło. Jakże przyjemnie było usiąść na ziemi pośrodku ścieżki, oprzeć się o plecak i tak trwać dłuższą chwilę, przyglądając się leniwej grze światła na sosnowych igłach, kapryśnym acz delikatnym jeszcze cieniom rzucanym przez wciąż nieulistnione gałęzie dębów.
Jak miło było wsłuchać się w szepty lasu: szelesty trącanych lekkim wietrzykiem zeszłorocznych liści, a może ogonem obudzonej ze snu nornicy, miłosne zaśpiewywania ptaków, skrzypienie pni dojrzałych drzew, zupełnie jakby chciały rozprostować w słońcu stare kości.
Przymknęłam powieki, pod nimi wciąż przesuwały mi się rozświetlone obrazy drzew, wciągnęłam raz, drugi, trzeci głęboko powietrze – las napełnił mnie całą. Oto szczęście. Nasycona ruszyłam dalej. Miałam nadzieję, że między drzewami może wypatrzę łosia, które tu ponoć bywają, ale widocznie nie była to odpowiednia pora dnia.
Nie szkodzi – pomyślałam i ruszyłam w kierunku tuszyńskiego Stonehenge.
Tuszyński Stonegenge, czyli o co chodzi?
Tuszyński Stonehenge znajduje się na północ od ulicy Tęczowej, blisko północno-zachodniej granicy rezerwatu Molenda, tuż przy ścieżce, która biegnie z Rydzynek (wieś letniskowa) do parkingu leśnego przy wspominanym przystanku Modlica.
Czym jest tuszyński Stonehenge? Jest to po prostu miejsce, gdzie wokół jednego dużego głazu, mniej więcej o wysokości nieco ponad metr znajduje się osiem mniejszych kamieni, ułożonych w nieco spłaszczony okrąg.
O co chodzi z tymi kamieniami – przyznaję, nie udało mi się dotrzeć do tej informacji. Dlatego będę wdzięczna za takową, jestem bardzo ciekawa, jaka jest historia tego miejsca. Jeśli wiesz, napisz w komentarzu.
Ponieważ przy tuszyńskim Stonehenge jest ławka, posiedziałam tu chwilę – kamienie milczały. Stąd ruszyłam na północy-wschód, by dotrzeć do lasu rzgowskiego do mogiły Babichy.
Mogiła Babichy – ślad okrutnej historii
Podczas II wojny światowej w lasach rzgowskich w okolicy wsi Babichy doszło do tragedii. Niemcy zamordowali oskarżonych o sabotaż ludzi z konspiracji oraz pocztowców, którzy przechwytywali donosy pisane w czasie wojny do niemieckich władz okupacyjnych.
Zbrodnia została odkryta przypadkiem w kwietniu 1945 r. Po rozpoczęciu ekshumacji przez miejsce mordu przewinęło się wiele osób, poszukujących ciał zaginionych krewnych. Udało się rozpoznać szczątki sześciu osób, w tym łódzkich pocztowców.
Jak wykazało śledztwo, przypadkowymi, choć nienaocznymi świadkami egzekucji dokonanej przez Niemców było małżeństwo Łuczyńskich z Babich. Pewnego dnia latem 1941 roku Zygmunt Łuczyński poszedł o świcie z żoną do lasu i trafił na niemieckich żandarmów, którzy od razu zawrócili małżonków z drogi. Tuż potem Łuczyńscy usłyszeli salwy karabinowe i pojedyncze strzały, mogące sugerować dobijanie rannych.
Jak się okazało w toku śledztwa, do kopania mogił dla zamordowanych wyznaczono najpierw miejscowych Polaków, ale ci zostali odesłali jednak do domów i kopanie dołów dokończyć mieli miejscowi Niemcy.
W latach 1967-1979 Okręgowa Komisja Badania Zbrodni Hitlerowskich ostatecznie udokumentowała zamordowanie 22 Polaków. Prawdopodobnie jednak lasy te kryją szczątki znacznie większej liczby ofiar, w tym robotników żydowskich, którzy zmarli w wyniku niewolniczej pracy przy kopaniu torfu na opał.
(Źródło informacji: Uroczystość w miejscu straceń koło Babich)
Będąc w tym miejscu mordu, w lesie – niemym świadku tej tragedii – po prostu stałam, milcząco odmawiając modlitwę. Las trwał. Stąd ruszyłam w kierunku kapliczki Niepokalanej.
Kapliczka Niepokalanej
Ta część lasu była bardziej zielona. Sprawiły to tworzące runo miękkie mchy, które jaśniały soczystą zielenią w przebijającym między gałęziami słońcu, nadając ten kolorystyczny wiosenny ton leśnej przestrzeni.
Na tym zielonkawo-brązowawym tle już z daleka jaśniała figurka Maryi w białej sukni z niebieskim płaszczem i z bukietem sztucznych kwiatów u stóp. Pod Nią napis: „Ja jestem niepokalane poczęcie” odcinał się wyraźnie złotymi literami od czerwieni kamiennej tablicy i ceglanego muru.
Niepokalana – cicha, jakby zamyślona, z otwartymi dłońmi. Stoi i czeka. Zostawiłam przy niej modlitwę. A w sercu co wzięłam ze sobą? Przemilczę. Las też o tym nie zaszumi.
Był to ostatni punkt mojej wędrówki, jaki na ten dzień miałam w planach. Stąd ruszyłam już prosto na leśny parking, skąd po drugiej stronie A1, z przystanku Modlica, miałam mieć autobus do Łodzi. Miałam, bo nie przyjechał. I, jak się okazało, tego dnia połączeń stąd z Łodzią już nie było.
Powrót i ślady zwierząt
Cóż było robić? Komu w drogę, temu… w las. Ruszyłam dziarsko piechotą w kierunku Rzgowa, skąd – jak sprawdziłam przez Internet – były jeszcze połączenia komunikacją miejską. Droga przez las w stronę Rzgowa była przyjemnością.
Schody zaczęły się wówczas, gdy musiałam przekroczyć komunikacyjny węzeł rzgowski A1 z S8, a nie mogłam znaleźć żadnego przejścia dla pieszych. Ruszyłam więc wzdłuż S8 na wschód, licząc, że wreszcie takowe znajdę. Ale nic z tego. Na szczęście jednak przy takich drogach bywają przejścia dla dzikich zwierząt.
I skorzystałam z jednego z takich przejść. Był to dość niski, biegnący pod szosą tunel pełen błota. Patrząc po śladach, jakich było wiele, w ostatnim czasie byłam jedynym człowiekiem, który tędy szedł. Żadnych śladów butów, za to pełno śladów racic parzysto- i nieparzystokopytnych oraz łap, myślę, że zajęcy.
Idąc tędy, uświadomiłam sobie, jak bardzo nowoczesne drogi, które nam, ludziom, służą do szybkiej i wygodnej komunikacji samochodowej, stanowią dla dzikich zwierząt ograniczenie ich przestrzeni życiowej. Jak bardzo zamykamy je w ten sposób w coraz mniejszych enklawach, zaciskając wokół nich pętle z dróg. Zrobiło mi się smutno.
Do centrum Rzgowa dotarłam ok. 18, skąd autobusem komunikacji miejskiej dostałam się bez problemu do Łodzi.
Lubię powroty do domu po wędrówce. Tak bardzo wdzięczna jestem wówczas nogom, które mnie cierpliwie niosły. I mojemu Aniołowi Stróżowi także. Za skrzydła.
Dwa światy: las i dom, a między nimi droga.
Przydane materiały do zaplanowania wędrówki po lasach okolic Tuszyna:
- Przewodnik turystyczny lokalnej grupy działania Buduj-Razem – znajdziesz w nim m.in. ciekawe informacje o Tuszynie i okolicznych atrakcjach.
- Tuszyn on-line – portal o Tuszynie i okolicy.
Fotorelacja z wędrówki po tuszyńskim lesie
Znam te lasy. Mieszkam w pobliżu i bardzo lubię po nich spacerować.
Ja pewnie jeszcze tam zajrzę, nie byłam po drugiej stronie A1.