Szłam sobie wczoraj cichutko brzegiem stawu w Konstantynowie, gdy zobaczyłam z daleka jakiegoś ptaszka. To był kwiczoł.
Stał sobie w trawie, co rusz przekręcając na boki główkę, jakby nasłuchiwał, co też w tej trawie piszczy. Ponieważ zupełnie się nie spłoszył, ja padłam zaraz na glebę i zaczęłam robić mu foty.
By się do niego zbliżyć, musiałam się w tej trawie czołgać, ale co tam, gdy ci kwiczoł rewelacyjnie pozuje, nie myślisz o tym, jak dziwnie wyglądasz. To on w tym momencie był zdecydowanie figurą!
Po chwili zrozumiałam, skąd to przekręcanie główki, bo co zatopił dziub w ziemi, to potem wyciągał dżdżownicę. Aż spojrzałam w trawę, w której leżałam, czy aby nie tarzam się w jakimś polu dżdżownic, ale ja nie widziałam żadnej.
Musiałyby być w ziemi, a nie na wierzchu, i kwiczoł o tym wiedział. Był tak zajęty wydłubywaniem smakowitych kąsków, że zupełnie nie zwracał na mnie uwagi, więc sesja mogła trwać w najlepsze.
Przerwała ją dopiero grupa młodych ludzi, którzy widząc, że ktoś – czyli ja! – leży w trawie, zainteresowali się, czy coś się nie stało ?. Choć kwiczoł odfrunął, to dziękuję im za to, że się zainteresowali, są jeszcze wrażliwi młodzi ludzie ??.
Gdy wstałam cała upaprana, bo trawa była mokra, to pies, który był z nimi, szczeknął i schował się za swojego właściciela. I tak oto pierwszy raz to pies się mnie wystraszył, a nie ja jego ?.
A oto Pan Kwiczoł w całej okazałości. Ps. Wszystkich zdjęć nam ze trzydzieści, więc sesja trochę trwała.