Tak bardzo spodobało mi się wędrowanie doliną Grabi, że wczoraj znowu ją odwiedziłam. Tym razem trasa wiodła z Łasku do Kolumny.
Wędrówkę rozpoczęłam w Łasku, przy moście na Żeromskiego, skąd mało wydeptaną ścieżką wśród traw poszłam wzdłuż rzeki Grabi. Jej brzegi są tu gęsto porośnięte, a po obu stronach królują łąki. Teren nie jest jednak monotonny, występują bowiem skupiska drzew oraz niewielkie rozlewiska.
Po mniej więcej pół godzinie doszłam do kolejnego mostu, który od strony południowo-zachodniej prowadzi do parku miejskiego. Zajrzałam tam na chwilę, nie zwiedzając jednak całego parku.
Zawróciłam na ścieżkę, którą szłam wcześniej i poszłam w kierunku kąpieliska „Zajączek”.
Jest to znane łaskowianom miejsce wypoczynku, wczoraj jednak ludzi było niewiele. Zalew postanowiłam obejść od strony południowej, która wydała mi się bardziej dzika. I nie pomyliłam się.
Starałam się iść jak najbliżej wody, ścieżka – wąska, zarośnięta, zapewne bardzo rzadko uczęszczana – wiodła wśród krzewów i drzew przez nadbrzeżne zarośla. Przedzierając się przez chaszcze, oczywiście po drodze zgarniałam twarzą wszystkie pajęczyny, co tylko mnie utwierdziło w przekonaniu, że w ostatniej dobie nikt tędy nie szedł.
Muszę przyznać, że miejsce okazało się klimatyczne, zresztą sami spójrzcie na zdjęcia.
W pewnym momencie ścieżka się skończyła, a przede mną ukazał się środleśny staw. Stanęłam i zaczęłam obserwować kaczki.
Tafla stawu pokryta była gęsto rzęsą wodną i wyglądało, jakby kaczki sunęły po zielonym dywanie. Panowała cisza i spokój. I on chyba uśpił moją czujność.
W pewnym momencie bowiem zobaczyłam jakiś rwetes, najpierw usłyszałam krzyk kaczek, a potem dopiero zobaczyłam jego i niedowierzając własnym oczom, stałam jak zaczarowana! Był to bowiem orzeł bielik, który nadleciał prawdopodobnie gdzieś zza drzew za moimi plecami, zniżył się ku wodzie i próbował upolować kaczkę. Niestety, gdy wreszcie dotarło do mnie, co się dzieje, sięgnęłam po aparat, ale wtedy drapieżnik mnie dostrzegł i natychmiast wzbił się w górę i odleciał. A ja zostałam z niczym.
Nie wiem, jak to się stało, że nie udało mi się zrobić żadnego zdjęcia, przecież widok miałam idealny. No cóż, może dlatego, że wszystko działo się tak szybko, a ja nie byłam przygotowana na taką akcję, stałam zamyślona, a potem po prostu z wrażenia nacisnęłam nie ten przycisk. Niestety, to świadczy tylko o tym, że wciąż nie jestem profesjonalistą. Szansa na uchwycenie na zdjęciu niesamowitej chwili została przeze mnie zmarnowana.
Byłam zła na siebie i smutna, postałam tam jeszcze pół godziny, ale już nic się takiego nie wydarzyło, ruszyłam więc dalej. W każdym razie korzyść z tego jest taka, że wiem, gdzie poluje bielik, i dostałam nauczkę, że zawsze należy być czujnym, bo okazje się trafiają. I w sumie najważniejsze – choć nie mam czego Wam pokazać z tego polowania bielika, to w mej pamięci ta sytuacja zostanie jednak na zawsze.
Kolejny odcinek drogi, od miejsca, gdzie poniosłam fotograficzną porażkę, do gospodarstwa rybackiego nad Grabią, to była wędrówka zarówno po łąkach, jak i wśród zadrzewień. Wybrałam tereny leżące na południe od Grabi, blisko tzw. Torfianki. Gdy tamtędy szłam, pomyślalam sobie, że dobrze, iż przez ostanie dni nie padało, gdyż miejscami nawet teraz było trudno przejść – buty grzęzły w koleinach, w błocie, grzęzawiskach. Ostatecznie, po krótkim odpoczynku nad jakąś strugą, doszłam do drogi prowadzącej od trasy Łask-Kolumna do gospodarstwa rybnego i agroturystycznego nad Grabią.
Kolejną godzinę chodziłam w jego okolicy, próbując dojść do tzw. starej tamy. Niestety, nie udało mi się, za każdym razem ledwie widoczna wśród traw i zarośli ścieżka urywała się w gęstwinie. Gdybym miała więcej czasu, spróbowałabym jeszcze podejść od drugiej strony, ale musiałam już wracać do domu. Poszłam więc na dworzec PKP do Kolumny po prostu poboczem szosy Łask-Kolumna, czego zresztą nie znoszę, bo to żadna przyjemność iść wśród aut.
Zdecydowanie przyjemniej było już w samej Kolumnie. Lubię tę leśną miejscowość, mam do niej sentyment, gdyż kojarzy mi się z wakacjami – to tu przez kilka lat z rzędu przyjeżdżałam jako dziecko na kolonie letnie. Pierwszy raz byłam tu, mając zaledwie sześć lat. Mieszkaliśmy wtedy w drewnianych barakach i było super.
Do domu wróciłam pociągiem, wciąż rozmyślając nad polującym bielikiem. Będę chciała wrócić w to miejsce, tylko czy on też tam wróci? Bieliku, orle mój, wróć!
A tu część pierwsza wędrówki doliną Grabi. Który odcinek bardziej Ci się podoba?
Piękne zdjęcia!!!