Maki. Polne samosiejki, plamiące makową czerwienią zieleń łąk, skarp i rowów przydrożnych, o płatkach delikatnych jak skrzydła motyla i falujących na wietrze niczym falbany sukienek. I te uprawne, o wielu kolorach, mające właściwości lecznicze, ale też niosące sen i zapomnienie.
Te polne właśnie teraz, obficie rozkwitłe, towarzyszą wędrówkom, przyciągają wzrok i sprowadzają różne skojarzenia.
Jednym przyjdą na myśl czerwone maki pod Monte Casino, innym obrazy z makami, jakie można kupić w sklepach z pamiątki, bo takie są przecież malownicze.
Innym może skojarzą się z poezją, jak choćby z pięknymi wierszami Sylwii Plath, niestety, nieszczęśliwej poetki.
Jeszcze innym przede wszystkim ze snem, a może nawet śmiercią? Posłuchajcie więc takiej oto historii.
Już ustawili gromnice, już poszli zamawiać pogrzeb. Droga była długa, kilka kilometrów w jedną stronę. Przy łóżeczku zostawili jedenastoletnią dziewczynkę, by czuwała przy swojej maleńkiej, zaledwie kilkumiesięcznej siostrze. Ta wyglądała, jakby spała.
Dookoła cisza. Dzień chylił się ku zachodowi, pokój powoli wypełniał zmrok, a płomienie świecy pogłębiały swoje cienie.
Dziewczynka z wielkim żalem wpatrywała się w twarz siostrzyczki, jakby chciała jeszcze w tym odchodzącym dniu dojrzeć jakieś oznaki życia. To szeptała zdrowaśki, to obiecywała Bogu, że jeśli tylko przywróci siostrę do żywych, pomoże mamie w opiece. Ta od porodu wciąż chorowała, teraz też była w szpitalu.
A jednak nic. Tylko śmiertelna cisza. Po nieruchomej twarzy niemowlaka błąkały się niemrawo to gromniczne światła, to cienie.
Ale, ale, jakieś poruszenie? To chyba już nie cień! Dziewczynka, by to sprawdzić, zbliżyła się do twarzy siostrzyczki i dostrzegła lewie widoczny grymas ust i drgnienie powiek, jakie pojawia się, gdy głęboki sen ustępuje jawie. Usłyszała też cichuteńkie westchnienie.
I zrozumiała, że siostra jednak żyje. Zaczęła krzyczeć i wybiegła na drogę. Przy furtce stał ojciec, który właśnie wrócił z załatwionym pogrzebem. Na widok córki wbiegł do domu. Wziął dziecko na ręce. Oddychało.
Cud? Nie.
Wyjaśnienie jest tyleż proste, co dziś nieco zaskakujące.
Chora po porodzie matka nie mogła zajmować się gospodarstwem, trójką starszych dzieci i niemowlakiem. Ojciec dziewczynki, na którego głowie została cała gospodarka, musiał wziąć do pomocy w gospodarstwie sąsiadkę ze wsi.
Tę jednak męczyła opieka nad niemowlęciem, które było marudne i ciągle płakało. Wymyśliła, że będzie podawać mu wywar z makówek. Moczyła w nim gałganek i przez kilka dni dawała dziecku do ssania niczym smoczek. Skutkowało.
Dziecko było spokojniejsze i coraz więcej spało. Aż pewnego dnia usnęło tak mocno, że wyglądało, jakby umarło.
Ta historia wydarzyła się naprawdę.
Tym ojcem był mój Dziadek, matką – moja Babcia, dziewczynką czuwającą przy maleńkiej siostrze – moja Mama, a „zmarłym” dzieckiem – siostra mojej Mamy.
Był rok 1950, jedna ze wsi na Ziemiach Odzyskanych, gdzie moi Dziadkowie, najpierw z trójką, potem już czwórką dzieci, próbowali po wojnie ułożyć sobie życie. Mało brakowało, a jednego z nich by zabrakło.
Zabrakłoby, gdyż moja Babcia po porodzie ciężko chorowała. Czwarte dziecko urodziła, mając ponad 40 lat i dziś, tak jak to oceniam po opowieści mojej Mamy, miała głęboką depresję, do której dołączyło się wycieńczenie ciężką pracą w gospodarce. Trwało to kilka lat, zanim jakoś wróciła do siebie.
Jak to z tym makiem było
Ale jak w ogóle mogło do tego dojść, że nikt nie zorientował się, że to był tylko bardzo głęboki sen, a nie śmierć?
Dziś trudno to sobie wyobrazić, ale wtedy… no cóż, wiele spraw działo się inaczej, jak choćby to, że niemowlęta umierały częściej niż dziś.
Ponadto sen siostry mojej Mamy nie był zwyczajny, naturalny, lecz narkotyczny, spowodowany znajdującym się w makówkach alkaloidami opiumowymi. A to mogło dać także bardzo spłycony i rzadszy oddech. Może nawet okresy bezdechu, upodabniające sen do śmierci.
Ciekawe jednak jest to, że moja Mama, zaledwie nastoletnia dziewczynka, nie mogła uwierzyć, że jej siostra zmarła i – jak to wspomina – miała nieodparte wrażenie, że tylko głęboko śpi. Dlaczego? Bo twarzyczka jej nie była trupio blada, tylko wciąż leciuteńko zaróżowiona.
Po tym wydarzeniu mój Dziadek jeszcze długo miał do siebie pretensje, że jakoś to przegapił, nie zauważył, co się z niemowlakiem dzieje i prawie pochował córkę.
I co dalej z makami?
Podawanie płaczliwym dzieciom wyciągu z makówek (chodzi głównie o mak lekarski, dawniej na wsiach uprawiany dość powszechnie), wcale nie było kiedyś wyjątkiem. Wręcz przeciwnie.
Do takiego sposobu uspokajania dzieci uciekano się już od wieków, szczególnie często w okresie wzmożonych prac polowych.
Dorośli, zmęczeni np. żniwami, nie mieli siły ani czasu zajmować się dziećmi i po cały dniu pracy chcieli, aby te jak najszybciej szły spać. Wyciąg z maku był do tego idealny.
Zresztą podawano go nie tylko dzieciom, ale też dorosłym w stanach lękowych i nerwowości.
Mak stosowano też powszechnie w bólach brzucha i to nie tylko w postaci wyciągów.
Maki miały też inne, niż „fizyczne”, zastosowania. Odnalazły swoje miejsce w symbolice wielu kultur i w różnych czasach.
W starożytności np. były symbolem śmieci i bogini Demeter, która udała się w zaświaty, by odszukać swoją córkę – Persefonę. Wierzono też, że rosną nad brzegami Lete – rzeki zapomnienia, stanowiącą granicę pomiędzy krainą życia i wiecznego snu.
Maki pojawiły się też w legendach chrześcijańskich – kwiaty maku miały ponoć wyrosnąć tam, gdzie spadły krople krwi ukrzyżowanego Chrystusa.
Na wsiach, np. na Rusi, wierzono natomiast w ich sprawczą moc odganiania niebezpieczeństwa – obsianie gospodarstwa makiem miało zapobiec zarazie, a obsypanie obejścia makiem uchronić przed odwiedzinami dusz zmarłych.
Dziś maki po prostu cieszą oczy, czy to żywe – na łąkach i ugorach, czy na obrazach, wprowadzając do wnętrza energetyczną, ciepłą czerwień.
À propos makowego koloru. Z płatków maków można też otrzymać piękny, czerwony, makowy barwnik i wykorzystać go np. jako atrament.
Co napisałbyś takim makowym atramentem? I jakie są Twoje skojarzenia z makami?
Maki często rosną na nasypach kolejowych. Jak dla mnie, jest to szczególnie piękna kompozycja.
Pięknie opisana wędrówka , dużo praktycznych porad .Pozdrawiam o pięknym poranku z uroczego Poznania ..
Dziękuję. A Poznań zostawiam sobie do… poznania. Pozdrawiam z Łodzi. Nie buja 😉