Z dala od większych skupisk ludzkich, na wzgórzach porośniętym lasem, w pobliżu rzek lub jezior – oto przepis na najlepsze miejsce, by założyć erem. Tak uważali kameduli z kongregacji Monte Corona w Perugii, którzy w XVII wieku stali się ojcami założycielami pierwszego eremu kamedulskiego w Polsce na Bielanach pod Krakowem.

Droga do powstania kamedulskiego eremu na Bielanach – można by symbolicznie ująć: „z ziemi włoskiej do Polski” – nie była prosta i krótka, ale za to owocna i to za sprawą marszałka wielkiego koronnego Mikołaja Wolskiego (1553-1630) z Podhajec herbu Półkozic – postaci wielu inicjatyw i piastowania licznych funkcji. 

Idea powołania eremu narodziła się ponoć podczas jego pobytu w Rzymie, dokąd został wysłany przez króla Zygmunta III Wazę jako poseł na dwór papieża Klemensa VIII. To wówczas Wolski miał sobie szczególnie upodobać zakon Kamedułów i rozpocząć starania o utworzenie eremu kamedułów w Polsce. 

Dlaczego? Jak głosi legenda, Wolski miał przez wiele lat parać się czarną magią i alchemią, jednakże gdy był już w wieku dojrzałym, uznał to za działanie grzeszne i niegodziwe i niejako zadośćuczynieniem za to miało być ufundowanie kamedulskiego klasztoru. To tyle legenda. A fakty?

Przepis na erem

Fakty są takie, że początkowo idea Wolskiego o sprowadzeniu kamedułów do Krakowa nie przyjęła się. Mimo zabiegów czynionych w Rzymie, przełożeni kamedulskiego zakonu w Monte Corona sprzeciwili się powołaniu eremu w dalekiej Polsce. Argumentowali to brakiem odpowiednich warunków: surowością klimatu w porównaniu do Włoch, zbytnią odległością od kongregacji w Perugii oraz brakiem możliwości, by:

wysłani w nieodzownych stosunkach zakonu z nową kolonią eremici na chwilę ze znojów podróży wypocząć mogliL. Zarewicz, Zakon kamedułów, jego fundacje i dziejowe wspomnienia w Polsce i Litwie, Kraków 1871.

Wolski z pomysłu jednak nie zrezygnował i – jak pisze Zarewicz –

…powodowany tą myślą, iż Polska nie posiadała dotąd zakonu, któryby samotnością, ciągłą modlitwą, postem i milczeniem cichą ludowi dawał podnietę do bogobojnego życia. L. Zarewicz, Zakon Kamedułów, jego fundacje i dziejowe wspomnienia w Polsce i Litwie, Kraków 1871.

dokonał zapisu fundacyjnego i kamedułów do Polski sprowadził.

W 1603 roku, po kolejnych zabiegach Wolskiego, przybył do Polski o. Hieronim z Perugii, by zbadać warunki miejscowe dla powołania eremu. Jak bowiem mówiły przepisy zakonne, miejsce na kamedulski erem musiało być odosobnione, na wzgórzu, porośnięte lasem i w pobliżu zbiornika wodnego (rzeki lub jeziora). Warunki te spełniało wzgórze na Bielanach pod Krakowem nazywane Srebrną Górą.

Pierwsi włoscy kameduli przybyli z Monte Corona do Polski w 1605 roku i początkowo przebywali u benedyktynów w Tyńcu. Erem na Srebrnej Górze zasiedlili w 1610 roku i od tej chwili zaczęli tu napływać kandydaci z Korony, Litwy, Rusi, Prus, a nawet z Niemiec. Po odbyciu nowicjatu składali śluby ubóstwa, czystości i posłuszeństwa oraz – zgodnie z regułą św. Benedykta – przyrzekali stałość w zgromadzeniu i rozpoczynali w pełni eremickie życie.

Przepis na odosobnienie

Odosobnienie – to właśnie słowo pojawiło mi się w głowie jako pierwsze, gdy idąc od Panieńskich Skał przez Las Wolski i Bielańsko-Tyniecki Park Krajobrazowy, dotarłam pod mur bielańskiego eremu Kamedułów na Srebrnej Górze pod Krakowem. 

Mur – zbudowany z kamienia, gruby i wysoki, otoczony drzewami, oddzielał to, co zewnętrzne, od tego, co wewnątrz, czyniąc erem niedostępnym dla moich oczu. Zwykła ciekawość kusiła mnie, by znaleźć jakiś sposób i zajrzeć za ten mur, zobaczyć pustelnię, poczuć ją, poczuć to odosobnienie – symbol kamedulskiego wyłączenia ze świata, w którym jestem ja.

A przecież nie można poczuć odosobnienia, podglądając jak intruz ten „świat poza światem”. By poczuć je, trzeba być tam wewnątrz całym sobą, trzeba wejść tam legalną drogą – przez eremicką furtę, trzeba porzucić zewnętrzność niczym wąż starą skórę i przeobrazić się w człowieka – nagiego wobec prawdy o sobie, nagiego wobec Boga. Porzuciłam zamiar zaglądnięcia za mur.

Biegnącą wzdłuż niego leśną ścieżką, doszłam do przejścia w murze, od którego prowadziła droga do klasztornego kościoła – jedynego dostępnego dla ludzi z zewnątrz miejsca. Z jednej strony mocne słońce rozświetlało bielejącą się w nim drogę, z drugiej rzucało na nią mocne, ciemne cienie kamiennego muru. W głębi, na końcu drogi, bielił się kościół. Weszłam do przedsionka i odwróciłam się na chwilę w kierunku drzwi. W przedsionku panował półmrok, a droga, którą przyszłam – jaśniała w słońcu.

Światło, mrok, cienie, półcienie, mur, drzwi, wejścia i wyjścia. Cisza. Odosobnienie. Moje odosobnienie, ale jakże inne niż to, którego – jak mniemam – doświadczają eremici. Moje odosobnienie było zaledwie chwilą, przelotnym uczuciem muśnięcia przez Tajemnicę, które pojawiło się i szybko znikło.

Po wyjściu z kościoła, usiadłam w cieniu drzew na ławce pod murem. Po lewej stronie dojrzałam niebieską studnię, na chwilę przysiadł na niej jakiś ptak, znak obecności w tym miejscu innej żywej istoty poza mną. Zza muru bowiem nie dochodziły żadne odgłosy. Czy tam toczy się życie? – pomyślałam niespodziewanie. I co to jest za życie?

Jak pisze ks. R. Szczurowski, życie kamedulskich eremitów regulują ściśle przepisy, które tworzą ich codzienność „niejako zastygłą w wielowiekowym bezruchu” i:

Z nich to wyłania się postać osobliwego duchownego. Pustelnika w białym habicie, żyjącego wśród lasów z dala od ludzi. Posiadającego własną pustelnię wchodzącą w skład kompleksu zabudowań klasztornych. Spotykającego się ze współbraćmi jedynie na wspólnych modlitwach i kilku w ciągu roku spożywanych w refektarzu posiłkach. Zobowiązanego do zachowania milczenia, pobożnej medytacji, permanentnej pokuty, oraz pracy ręcznej. Życie ściśle kontemplacyjne wyłącza go z wszelkiej działalności duszpasterskiej. Oddziałuje jednak na ludzi nie tylko poprzez realizację swego powołania, ale także przez znak obecności. Obecności w formie misteryjnej i tak też powszechnie odbieranej. Ks. Rafał Szczurowski, Mnisi pustelnicy ze Srebrnej Góry, Folia Historica Cracoviensia, 2005, vol. 11.

Obecność! Jakże to inne niż odosobnienie. Odosobnienie rodzące obecność, obecność wobec siebie i Boga, obecność, choć odosobniona, ale której świat nie może zignorować, nawet jeśli dziś zaprzecza jej sensowności. A mur? Pomyślałam sobie, że nie tylko oddziela, ale i łączy. Spaja dwa różne światy niczym kamienie, czyniąc dla każdego właściwe miejsce – po tej czy po drugiej stronie – według potrzeby ducha. I niech tak zostanie.

***

Pierwszy raz podczas krakowskiej wyprawy bielański erem kamedułów widziałam z Kopca Kościuszki, drugi raz – zza muru, trzeci raz z Tyńca. Wyrastał z lasu ponad koronami drzew – odosobniony i obecny zarazem. Bliski i daleki. 

***

A marszałek koronny Mikołaj Wolski? Fundując kamedulski erem, ufundował także miejsce dla siebie. Zgodnie ze swoim życzeniem został pochowany w białym habicie kamedułów przy wejściu do kościoła. Na jego płycie nagrobnej umieszczone zostały łacińskie sentencje o strachu przed potępieniem i Sądem Ostatecznym. 

***

Ps. Jeśli interesuje Cię historia bielańskiego eremu kamedułów, polecam artykuł ks. Rafała Szczurowskiego. Link do artykułu tutaj: Mnisi pustelnicy ze Srebrnej Góry. Jeśli interesuje Cię w ogóle historia kamedułów w Polsce, a w szczególności opis ich życia, polecam książkę z 1871 roku, dostęp on-line, link tu: Zakon Kamedułów, jego fundacye i dziejowe wspomnienia w Polsce i Litwie.


Klasztor Kamedułów na Bielanach pod Krakowem 


Źródła:

Ks. Rafał Szczurowski, Mnisi pustelnicy ze Srebrnej Góry, Folia Historica Cracoviensia, 2005, vol. 11.

L. Zarewicz, Zakon kamedułów, jego fundacje i dziejowe wspomnienia w Polsce i Litwie, Kraków 1871.

Wędruję, piszę i fotografuję, by oswajać przemijanie i inspirować do wędrówek, gdyż każdy czas jest dobry, aby ruszyć w świat. “Opowieści Wędrowne” to blog o tym, co możesz znaleźć, będąc w drodze.

Subscribe
Powiadom o
guest

2 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Inline Feedbacks
View all comments
Zbyszek
Zbyszek
1 rok temu

Fajne 🙂