Jesień już dawno poszła w zapomnienie, a do wiosny jeszcze daleko. Ten czas pomiędzy tym, co umarło, a co znowu się narodzi wypełnia zima. Dziś mamy jej kalendarzowy początek, wczoraj było zimowe przesilenie i dni będą już coraz dłuższe. Cykl odradzania powoli się zaczyna, aż światło znów wygra z ciemnością.
Kiedyś ludzie żyli bliżej natury, jej rytmów i cyklicznych powtórzeń narodzin i umierania. Zima była czasem, gdy plony – nagroda za trud – zostały zebrane, a co miało zostać zasiane – zostało posiane i można było już tylko czekać na wiosenne wzejście. Krótkie dni i długie wieczory sprawiały, że życie koncentrowało się w domu – przy piecu i stole, Człowiek dostosowywał się ze swoją aktywnością do Natury. A ta skupiała się na odpoczynku i oszczędnym przetrwaniu.
Dziś często o tym zapominamy i chcemy utrzymać wysokie tempo życia przez cały rok. Sprzyja temu pośpiech, cywilizacyjne „udogodnienia”, które źle wykorzystane coraz częściej obracają się przeciwko nam, A szkoda. Bo zabieramy sami sobie to, co cenne – poczucie przynależności do Natury i czerpania z niej spokoju i tej pewności, że po tym, co minęło, przychodzi odrodzenie.
Kiedyś też tak żyłam. Choć nigdy nie miałam skłonności do tzw. zimowej depresji, to jednak przedwiośnie było dla mnie trudne. Bo zamiast wykorzystać zimę na zadbanie o siebie, czyli niepoganianie się, zapewnienie równowagi pomiędzy tym wewnętrzne, a tym co zewnętrzne, wciąż dokądś gnałam, próbując odrabiać zaległości z przeszłości i wybiegać planami daleko do przodu. I w ten sposób gubiłam dzień dzisiejszy.
Odkąd zakochałam się w lesie, zachodzi we mnie zmiana. Poczułam znowu w sobie tę ludzką potrzebę współgrania z Naturą, na ile oczywiście to możliwe w czasach wszechobecnej cywilizacjo. Nie mam już wyrzutów sumienia, gdy długie wieczory spędzę „leniwie” z książką, zamiast po raz kolejny pucować mieszkanie. Nie mam wyrzutów sumienia, gdy niezależnie od pogody idę na długi spacer do lasu, zamiast brać dodatkowe godziny w pracy.
Owszem, bywają sytuacje konieczne, ale zauważyłam, że wiele z tego, co uznawałam kiedyś za konieczne, wcale takie nie było, a wynikało z utraty kontaktu z własnymi potrzebami i rzeczywistymi możliwościami. Więcej nie znaczy lepiej. ale głębiej już tak. I zima sprzyja tej głębi, temu zanurzeniu się w spokojne oczekiwanie, delektowanie drobnymi przyjemnościami, ciepłym kontaktom z bliskimi i oderwaniu od powierzchowności frustrującego świata.
Tej zimy chcę zrobić kolejny krok, by być bliżej natury, jej rytmu, jej czasu. Bliżej siebie i ludzi, na których rzeczywiście mi zależy. Bliżej spraw, które sprawiają, że staję się najlepszą wersją siebie. Niech temu służy zima.
Zimowy czas