W lesie Ruda-Popioły straszy. To oczywiście jedna z tych miejskich legend, które mają elektryzować, by wzbudzić sensację i ciekawość. I to się udaje.
Właśnie opowieść o zjawach w łódzkim lesie Ruda-Popioły, na jaką trafiłam w „Księdze duchów polskich” [1], zmobilizowała mnie, by poszukać o nim więcej informacji. A potem udać się tam jak najszybciej na spacer.
Nie, żebym szukała duchów, wręcz przeciwnie. Chciałam znaleźć całkiem materialne źródła tej legendy, kierując się zasadą, że w każdej jest trochę prawdy, tylko zwykle innej, niż się wydaje.
A co niby tam straszy?
Opowieści są dwie, zresztą dość mętne.
Jedna dotyczy czasów II wojny światowej, druga – okresu powojennego.
Według pierwszej, w jednej ze znajdujących się na terenie lasu willi fabrykanckich, w czasie okupacji niemieckiej mieli mieszkać robotnicy budujący bunkry. Gdy wojna miała się ku końcowi, wycofujący się Niemcy ponoć ich wymordowali, aby nie zdradzili żadnych tajemnic.
I jak miejska legenda niesie, to właśnie cienie zamordowanych robotników snują się w rzeczonej willi, a nawet po lesie, i prześladują tych, którzy zapuszczą się w leśne ostępy.
A druga opowieść?
Zupełnie inna. Według jednej wersji w latach 80. XX w., według drugiej – tuż po wojnie, tak czy siak, jak na historię to całkiem niedawno, w lesie miała zaginąć grupka dzieci, która wraz z nauczycielką udała się do niego na spacer, i żadne z nich nigdy nie wróciło. Od tej pory w lesie słychać ponoć płacz dzieci, a ich zjawy błąkają się między drzewami, szukając drogi do domu.
Oczywiście w lesie Ruda-Popioły duchów, jak z horrorów, nie ma, a i las wcale nie taki straszny, jak go malują. Wręcz przeciwnie, na mnie sprawił bardzo miłe wrażenie.
Fakt, byłam w nim w dzień, w dodatku w pięknie wiosenny i słoneczny, więc jak tam jest w nocy, to nie wiem. Choć w zasadzie wiem, po prostu jest ciemno i choćby z tego powodu „bardziej straszno”.
Skąd więc wzięły się te opowieści, które urosły do rangi miejskich legend, i gdzie jest to przysłowiowe „ziarno prawdy”?
Gdzie to ziarno prawdy?
Jeśli chodzi o pierwszą opowieść, to coś może być na rzeczy z tymi robotnikami.
Ale zacznijmy od tajemniczego miejsca – willi, w której mieli oni mieszkać i w której ponoć mają straszyć ich duchy.
Drewniana, z artystycznie rzeźbionymi elementami willa została wybudowana w Rudzie Pabianickiej (obecnie jest to część Łodzi) ok. 1900 roku przez łódzkiego przemysłowca Teodora Steigerta przy tzw. Czarnej Drodze, w latach 20. XX w. przemianowanej na ulicę Żeromskiego, a po wojnie na ulicę Popioły (i tak jest do dziś) [2].
Ponieważ miał on głowę do interesów, to oprócz mieszkania dla siebie, ulokował w willi także dobrze prosperujący pensjonat. W rodzinie Steigertów pozostał on do II wojny światowej.
Gdy nastała okupacja, willę – jak i całą Rudę – zajęli Niemcy. Po wojnie natomiast pensjonat przejęło państwo i zamieniło w siedzibę XXIII Gimnazjum i LO dla młodzieży oraz XXIV Gimnazjum i LO dla pracujących.
Na początku lat 50. XX w. szkoły ostatecznie zlikwidowano, a budynek przeznaczono na mieszkania komunalne, które są tam do dziś. Bardzo ciekawie o historii willi pisze w „Dzienniku Łódzkim” Wiesław Pierzchała, w artykule pt. „Drewniany pensjonat Steigerta został zabytkiem. Czy będzie odnowiony?” i po więcej informacji odsyłam Was do tegoż artykułu.
Wróćmy teraz do robotników. Kim byli, czy rzeczywiście w czasie okupacji tam mieszkali i po koniec wojny zostali zamordowani?
cdn.
Willa Teodora Steigerta i kapliczka przy willi w lesie Ruda Popioły, maj 2020
[1] Zjawy z lasu Ruda-Popioły w Łodzi, Księga duchów polskich – Super Album 8/2019, s. 31.
[2] Nazwa ulica Popioły została nadana ulicy Żeromskiego w 1946 r., kiedy to Rudę Pabianicką włączono do Łodzi. Ponieważ w Łodzi była już ulica Żeromskiego, to tę w Rudzie zmieniono na tytuł jednej z powieści autora, czyli „Popioły”. Tak więc nazwa ulicy nie ma nic wspólnego z popiołami z pożaru, jak niektórzy błędnie sądzą.