Sadzawka. Zwierzęta przychodziły tu jedne po drugich. Najpierw się rozglądały, łypiąc niepewnie raz jednym raz drugim okiem w moją stronę.
Tkwiłam na brzegu sadzawki nieruchomo, na tyle, na ile się da przy robieniu zdjęć. Nie chciałam jakimkolwiek nieopatrznym ruchem ich spłoszyć.
Przecież przygnało je tu pragnienie, jakże bym mogła im chcieć przeszkodzić w jego zaspokojeniu. Sadzawka przecież to ich miejsce, ich źródło, ich bezpieczeństwo.
Kos przylatywał kilka razy. Pani Kosowa także, skubiąc przy okazji trawę i zanosząc ją w dziobie do gniazda.
Drozd był bardziej nieśmiały, za pierwszym razem nie pił wody, tylko mnie obserwował. Za drugim już umoczył dziób.
Gołąb grzywacz podobnie.
Wiewiórka nic sobie z mojej obecności nie robiła. Dopadła do wody, nie bacząc na nic.
Sroka zachowywała się z wyraźną rezerwą. Przyleciała tylko raz.
A wszystkiemu, poza mną, przyglądała się sójka siedząca wysoko na drzewie.
Sadzawka. Miejsce spotkań leśnego towarzystwa i zaspokajania pragnienia. Aż sama miałam ochotę zamoczyć usta, ale wyjęłam tylko z torby butelkę wody mineralnej i nabrałam łyk.
Na zdrowie całej leśnej menażerii!