Świnoujście. Koniec września. Choć okres urlopowy się zakończył, ten nadmorski kurort zdecydowanie nie wszedł jeszcze w fazę po sezonowego uśpienia.
Ludzi multum, szczególnie na promenadzie, gdzie wydaje się koncentrować turystyczne życie. Sklepy z pamiątkami wciąż otwarte, restauracje pełne gości, do budek z jedzeniem kolejki. Wszędzie gwar.
To nie jest to, co lubię.
Aż się dziwię, czemu na wyjazd wybrałam Świnoujście. Chyba liczyłam, że jak już będzie po sezonie, to doświadczę klimatu – jakkolwiek to dziwnie zabrzmi – pourlopowej martwoty, jak kilka lat temu w Mielnie.
Pomyliłam się. Świnujscie to kurort, który przez bliskość z niemiecką granicą nie zamiera chyba nigdy. Zmienia się tylko profil wieku. Teraz zdecydowanie króluje wiek emerytalny. No cóż, ja też go osiagnęłam, więc powinnam tu czuć się jak ryba w morzu, czyli u siebie.
Ale tak nie jest. Świnoujście to miejsce nie dla mnie. Za dużo ludzi, za dużo miejskości, tłoku, szumu, kakofonii dźwięków. I zdecydowanie za drogo.
Mimo wad…
Mimo tych wad, spędzam tu przyjemny czas, bo… nic nie muszę. Idę, dokąd chcę i kiedy chcę. Bez pośpiechu. Odrzuciłam nawet presję, jaka towarzyszy wyjazdom w nowe miejsca, by poznać tzw. turystyczne atrakcje Świnoujścia.
No dobra, poza wyjątkami. I raczej takimi, które wiążą się bardziej z naturą, jak choćby Stawa Młyny.
Stawa Młyny, czyli biały wiatrak
Byłam tam wczoraj. Idąc plażą, wzdłuż brzegu, absolutnie nie da się zabłądzić, bo Stawa Młyny widać z daleka.
Czym są Stawa Młyny? To charakterystyczny biały znak nawigacyjny w kształcie wiatraka, który znajduje się na końcu Falochronu Zachodniego, przy ujściu rzeki Świny do Morza Bałtyckiego.
Stawa Młyny, choć wygląda ładnie, to nie jest tylko ozdoba, ale pełni ważną funkcję sygnalizacji świetlnej dla statków wpływających do portu. Jest to jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli Świnoujścia i widnieje w jego logo.
Dla mnie dodatkową atrakcją tego miejsca były ptaki. Spotkałam tam takie, jakich wcześniej nie widziałam: biegusa krzywodziobego i ostrygojada zwyczajnego. Ten spacer zaliczam więc do udanych.
Plaża i morze
Co jest główną atrakcją wyjazdów nad morze? Oczywiście plaża i morze. Plaża w Świnoujściu jest szeroka, drobno piaszczysta, czysta, ale – ku mojemu zaskoczeniu – brakuje jej klimatu, takiego jak choćby w pobliskich Międzyzdrojach lub bardzo odległych Kątach Rybackich.
Nie wiem, na czym to polega. Może na jakimś chaosie, jaki tu odczułam? Są tu różne budki, barierki, kosze, chyba to zaburza mi poczucie bezkresu i przestrzeni.
Za to mewy i nadmorskie wrony są wszędzie takie same. Przyzwyczajone do obecności ludzi, a nawet czekające, by na nich pożerować, dają się bez problemu fotografować. Widać, że czują się u siebie i niczym się nie przejmują.
Las i wydmy
Poza plażą i morzem w nadmorskich wyjazdach uwielbiam też spacery po lesie, jaki zwykle rozciąga się pomiędzy wydmami i lądem stałym.
I tutaj też Międzyzdroje i Kąty Rybackie wygrywają, ale najbardziej wygrywa tu Jastarnia i Półwysep Helski. Tam lasu i wydm jest pod dostatkiem.
Tu, w Świnoujściu, bardziej zalesiony i dostępny dla spacerów kawałek jest na zachód od Świnoujścia, czyli w stronę granicy polsko-niemieckiej.
Wybrałam się w tę stronę wczoraj po południu. I nie zawiodły mnie nadmorskie sosny.
Dla mnie są one inne niż jakiekolwiek sosny w innym, niż nad morzem, miejscu. Bardzo malownicze, bo powykręcane przez nadmorskie wiatry, które kształtują je przez dziesiątki lat, i jakby lekko lśniące w słońcu – może to sól zawarta w powietrzu tworzy taką aurę wokół nich? Nie wiem. Ale kocham te sosny, które szumią morskimi opowieściami.
„Szybki Romans”
To nie jest to, o czym myślisz. To tylko nazwa kawiarni, na jaką natrafiłam podczas leśnego spaceru. Czerwony napis, czerwone stoliki, dookoła kwiaty werbeny i las, a w tle francuska muzyka lat 60. XX w. Cudowne miejsce na opowieść o miłości, która się nie zdarza, która musi być ukryta przed światem, która zaczyna się nagle i równie nagle kończy, zostawiając niezaspokojenie.
Tak pomyślałam, gdy tylko znalazłam to miejsce.
Usiadłam przy jednym z tych romantycznych stolików, zamówiłam kawę i gofra ze śmietaną o smaku wanilii, i już – oczami wyobraźni – widziałam Ją i Jego.
Mają po 50 lat, zmarszczki na twarzy i bagaż doświadczeń. Siedzą przy stoliku wtulonym w cień. On patrzy Jej w oczy, Ona gładzi jego dłoń. Między nimi jest milczenie, w którym mieszczą się wszystkie niewypowiedziane słowa. Bo żadnych nie potrzeba. Oni już wiedzą wszystko. To… koniec? Początek?
Eh, więcej takich kawiarni na mojej wędrownej drodze, a jeszcze zostanę autorką romansów.
A może to tylko wspomnienie sprzed wielu, wielu lat mojej „zakazanej” miłości? Prawda to, czy nie?
Są wschody i zachody
Są wschody i zachody. O tej porze roku w Świnoujściu zachód słońca nad plażą nie jest spektakularny. Słońce bowiem chowa się głęboko za lądem, a dokładniej ciemnym pasem lasu, a nie morską linią horyzontu, spowijając dość wcześnie plażę cieniem.
Wybrałam się więc dziś na wschód słońca. Co prawda słońce też wychodziło zza lądu, ale wąskiego pasa, więc było zdecydowanie bardziej malownicze.
Poza tym wschody słońca mają dodatkową magię – obserwuje je bardzo mało ludzi, bo większość woli sen, plaża jest więc prawie pusta, co bardzo sobie cenię. I czego tak mi tu brakuje.
Port Świnoujście – drugi świat
Tu nie czuć kurortowego zgiełku, czuć za to dopiero co wyłowione ryby i zapach silnikowego paliwa, spokój i rytm.
W tle prężą swe muskuły portowe dźwigi, przy brzegu cumują łodzie i jachty, by co jakiś czas wypłynąć w morze. Na falochronach siedzą kormorany i suszą skrzydła. Drugi świat, a ileż tu wpływa do portu i wypływa opowieści. Ileż historii niesie się z morskim prądem.
Tak, port, brama świata. Brama życia.
Park Zdrojowy
Z portu do kurortu najlepiej przejść przez Park Zdrojowy. Tu także panuje spokój i leśna atmosfera.
Początki Parku Zdrojowego sięgają pierwszej połowy XIX w., kiedy to wraz z budową uzdrowiska zaczęto umacniać mieliznę przymorską roślinnością, przekształcając ją w stabilny ląd. Projekt parku opracował wówczas słynny pruski architekt ogrodów Peter Joseph Lenne.
Dziś park zajmuje prawie 60 ha i niewątpliwie daje wytchnienie od kurortowego zgiełku.
Dom do góry nogami
Znajduje się przy świnoujskiej promenadzie. Nie jest jedynym tego typu domem w Polsce, oczywiście jako atrakcja turystyczna, ale ponoć tym, w którym najbardziej odczuwa się „wariowanie błędnika”.
Dom wygląda bajkowo i dziecinnie. Ale co mi tam, jak szaleć to szaleć! Bilet kupiłam i, nie spodziewając się mimo wszystko jakiś szczególnych odczuć, przekroczyłam próg domu.
I tu wielkie zaskoczenie! Od razu poczułam przedziwne ściąganie w jedną stronę, jakby działał tu jakiś magnes. Odczucie momentami było tak silne, że musiałam się dobrze zapierać nogami, by nie dać się ponieść temu przyciąganiu.
Już po wyjściu zapytałam bileterki, z czego to wynika, ale dostałam tylko odpowiedź, że ze specyficznego kąta nachylenia domu, który jednak jest tajemnicą firmy. Jak też dodała, ludzie reagują tu bardzo mocno, szczególnie kobiety(?), wielu po prostu się przewraca lub chodzi na czworakach, a nawet wymiotuje. Mnie aż takie „atrakcje” ominęły, ale uczucie „ściągania” było bardzo wyraźne. Wizyty w domu do góry nogami nie żałuję.
I co dalej?
Dziś wieczorem pójdę znowu do nadmorskiego lasu, a potem poczekam na plaży, aż nadejdzie noc.
Jutro chciałabym się wybrać na bardzo mało zaludnione tereny Karsiboru. Jest tam rezerwat paproci i biegnie szlak „Świdny Las”. Zdecydowanie bowiem potrzeba mi dzikości natury.
Super zdjęcia i fajna relacja
Dzięki i pozdrawiam znad morza! 👋