Prawdziwa podróż odkrywcza nie polega na poszukiwaniu nowych lądów, lecz na nowym spojrzeniu – pisze Karolina Kozioł w swojej książce „Moja dzika Syberia”, po którą sięgnęłam w ramach przygotowań do mojego wyjazdu na Syberię.
I zgadzam się z tym twierdzeniem. Jeszcze kilkoma innym też, jak choćby tym, że podróżowanie to lekcja skromności i pokory, w której zdajesz sobie sprawę, jak niewiele miejsca zajmujesz w świecie.
Niestety, jednak poza kilkoma przemawiającymi do mnie zdaniami, „dzika Syberia” Karoliny Kozioł mnie rozczarowała. A dokładniej, rozczarowała mnie jej książka. A zapowiadało się ciekawie.
Karolina, autorka książki, młoda, bo zaledwie dwudziestokilkuletnia dziewczyna, jak pisze o sobie, uzależniona od podróży, decyduje się rzucić pracę (mieszka w USA) i udać w podróż Koleją Transsyberyjską.
Wybór Rosji, jako celu podróży, wynika z tego, że jej przyjaciółka, Liza, która tam mieszka, nie może udać się w najbliższym czasie nigdzie poza Rosję.
A Karolina ma nieodpartą potrzebę wyruszenia w podróż, gdyż – jak pisze:
Czuję, że nie mam nic do stracenia, a zapach wolności i przygody powoli mną zawładnął do tego stopnia, że tracę kontrolę.
Pakuje się więc i tuż przed Bożym Narodzeniem leci do Rosji, by w Moskwie spotkać się z Lizą i razem z nią udać się w podróż Koleją Transsyberyjską do Władywostoku.
Myślę sobie, cudownie, że poczuję ten klimat i Kolei, i Syberii, że spojrzę na nią oczami młodej dziewczyny (kiedyś też nią byłam). I…, no właśnie.
I tak jak jeszcze początek, w sumie niewielkiej, bo zaledwie 103-stroniocwej książeczki, zachęcał do dalszego czytania i refleksji, tak potem było już gorzej.
Choć Autorka przyjęła trafną dla tematu konwencję pisarską, czyli połączenie własnych refleksji z rozmowami z napotkanymi podczas podróży osobami, to moim zdaniem nie sprostała zadaniu.
Np. osoby, które spotyka Autorka, choć ich życiorysy są interesujące (np. Dasha – studentka dorabiająca jako pomocniczka konduktorki, dla której ta praca jest pasją, Igor – czternastolatek marzący o karierze skrzypka w Operze Bolszoj w Moskwie), mówią nie swoim językiem.
Odnosi się wrażenie, jakby wypowiadały myśli, które tak naprawdę są myślami Autorki, a nie realnych przecież i wielowymiarowych postaci. A to budzi podejrzenie, czy Autorka bohaterów swojej książki rzeczywiście spotkała i z nimi rozmawiała.
Tym bardziej że dialogi przypominają raczej monologi, które dla uwiarygodnienia, że odbyła się rozmowa, są pocięte dopasowanymi pytaniami-wstawkami. Te zresztą Autorka często powtarza, jakby miała jakiś ich stały zestaw, który musi zadać każdemu swojemu bohaterowi.
Irytujące jest też, przebijające się szczególnie pod koniec książki, moralizowanie Autorki (nieadekwatne do wieku), które w połączeniu z egzaltacją (akurat jeszcze w miarę do wieku pasującą), sprawia wrażenie, że Autorka pisze, byle pisać.
Niestety, mimo kilku ciekawych informacji, jakie Autorka zawarła w książce „Moja dzika Syberia” na temat Kolei Transsyberyjskiej, nie poczułam klimatu syberyjskiej podróży. A szkoda, bo moje przygotowania do wyjazdu na Syberię (choć epidemia trochę pomieszała plany), trwają.
W oddaniu klimatu Syberii nie pomógł nawet opis spotkania Autorki z syberyjskim szamanem. Miało być niezwykłe, a wyszło niewiarygodnie.
A jakie inne książki byś poleciła? Ja co prawda nie wybiorę się na Syberię, ale chetnie poczytam. Pozdrawiam 🙂