Szłam sobie wczoraj cichutko brzegiem stawu w Konstantynowie, gdy zobaczyłam z daleka jakiegoś ptaszka. To był kwiczoł.
Stał sobie w trawie, co rusz przekręcając na boki główkę, jakby nasłuchiwał, co też w tej trawie piszczy. Ponieważ zupełnie się nie spłoszył, ja padłam zaraz na glebę i zaczęłam robić mu foty.
By się do niego zbliżyć, musiałam się w tej trawie czołgać, ale co tam, gdy ci kwiczoł rewelacyjnie pozuje, nie myślisz o tym, jak dziwnie wyglądasz. To on w tym momencie był zdecydowanie figurą!
Po chwili zrozumiałam, skąd to przekręcanie główki, bo co zatopił dziub w ziemi, to potem wyciągał dżdżownicę. Aż spojrzałam w trawę, w której leżałam, czy aby nie tarzam się w jakimś polu dżdżownic, ale ja nie widziałam żadnej.
Musiałyby być w ziemi, a nie na wierzchu, i kwiczoł o tym wiedział. Był tak zajęty wydłubywaniem smakowitych kąsków, że zupełnie nie zwracał na mnie uwagi, więc sesja mogła trwać w najlepsze.
Przerwała ją dopiero grupa młodych ludzi, którzy widząc, że ktoś – czyli ja! – leży w trawie, zainteresowali się, czy coś się nie stało 😁. Choć kwiczoł odfrunął, to dziękuję im za to, że się zainteresowali, są jeszcze wrażliwi młodzi ludzie ♥️.
Gdy wstałam cała upaprana, bo trawa była mokra, to pies, który był z nimi, szczeknął i schował się za swojego właściciela. I tak oto pierwszy raz to pies się mnie wystraszył, a nie ja jego 😉.
A oto Pan Kwiczoł w całej okazałości. Ps. Wszystkich zdjęć nam ze trzydzieści, więc sesja trochę trwała.