Było tuż po wchodzie, gdy stanęłam w Łaskowicach nad Dobrzynką. Pola, drzewa, rzeka, zwyczajne widoki, ale przymrozek, muślinowa mgła i złotawe słońce malowały niezwykły obraz poranka. W sercu czułam ciszę. Dwie godziny później stałam w okolicy Gorzewa nad rozlewiskiem. I znów ta sama cisza.
Potrzebuję jej. Tej ciszy, która otula mnie płaszczem i chroni od przytłaczającej kakofonii przeróżnych wiadomości, w których coraz trudniej się rozeznać, które są prawdziwe, a które tylko za takie chcą uchodzić.
Tej ciszy, która sprawia, że słyszę głos swojej intuicji, w którą mam iść stronę. Tej ciszy, która mnie otula ochronnym płaszczem przed wiatrem historii. I tę ciszę odnajduję na wędrówkach, podczas których zapominam o szalonym świecie, w jakim przyszło żyć.
By ją odnaleźć, nie muszę nawet wyjeżdżać gdzieś daleko, ba, wystarczy mi przemierzać najbliższą okolicę. Jest jednak jeden warunek – trzeba wyjść poza strefę komfortu, np. wstać bardzo wcześnie, wędrować niezależnie od pogody, być otwartym na nieznane ścieżki. Być otwartym na wędrówkę.
Dziś zapraszam Cię na jedną z nich. I dziś wyjątkowo bez słów, niech przemówią tylko obrazy :-).
Jak cisza, to cisza…
Nad rozlewiskiem…
Pięknie, po prostu pięiknie 🙂
Zestaw znakomitych zdjęć ! Pozdrawiam serdecznie
Pięknie dziękuję 🙂