Wybierasz się na wędrówkę i niech chcesz już dobrych rad? Świetnie. Dziś są same złe, a na dodatek niezwykle skuteczne, czyli 5 sposobów, jak zepsuć sobie (i innym) wędrówkę. Jeśli kilka razy je zastosujesz, z pewnością będziesz mistrzem-psują wszelkiej wędrówkowej przyjemności.
Zaczęło się od pytań – nie nudzi ci się tak łazić? Nie boisz się? Później doszło zniechęcanie – eee, przecież tam nie ma nic ciekawego, gdzie indziej pewnie jest fajniej. Potem było narzekanie – jaka ta droga długa, jaka męcząca, a potem poganianie – pośpiesz się, no, cyknij tę fotkę.
Nie, na szczęście, to nie moje doświadczenie, ale pewnej mojej znajomej, która chciała spędzić urlop inaczej niż zwykle, czyli na wędrowaniu, co spotkało się – niestety – z opisaną powyżej reakcją. I gdy tak rozmawiałyśmy o tym, pomyślałam, jak łatwo jest sobie i komuś zepsuć całą przyjemność z wędrowania.
Jeśli więc chcesz to uczynić (o motywację nie pytam :-)), to tych 5 sposobów jest jak znalazł.
#1 Spiesz się
Zawsze i wszędzie. Zacznij już od planowania wędrówki, byle jak najszybciej mieć to za sobą, bo po co komu plan i po co na nudne przygotowania tracić ceny czas.
Potem śpiesz się przy pakowaniu plecaka, wrzucając co i jak popadnie, bo przecież tak bardzo lubisz się denerwować, gdy okazuje się, że czegoś nie ma, lub akurat jest na spodzie plecaka, np. kurtka przeciwdeszczowa, a tu zarwała się chmura i runęła ulewa.
Potem spiesz się też na trasie, nawet jak jest piękna pogoda, to gnaj, by zaliczyć jak najwięcej kilometrów, jak najwięcej miejsc i, oczywiście, jak idziesz z kimś, to poganiaj resztę, byle szybciej dotrzeć na miejsce, a potem znowu, byle szybciej ruszyć z miejsca.
I tak przejdź całą drogę w pośpiechu, a potem się dziw, że niewiele z tego, co zobaczyłeś, pamiętasz, że poza zmęczeniem, nic nie czujesz, a długa droga, jeśli chodzi o miłe przeżycia, okazała się tak bardzo krótka. I miej poczucie straconego czasu.
#2 Rozmyślaj o problemach
Jeśli sposób #1 nie wypali i to poczucie straconego czasu nie będzie aż tak dojmujące, zawsze możesz zastosować strategię rozmyślania o problemach. Przecież masz ich tyle na co dzień, więc jest o czym myśleć.
Idąc, myśl więc intensywnie o wrednym szefie, złośliwej żonie/mężu, niewdzięcznych dzieciach, zepsutej pralce, starym aucie, kredycie, mieszkaniu do remontu i jak tu załatwić sąsiada, bo.. (i tu sobie wpisz, w czym przeszkadza ci rzeczony sąsiad).
I tak rozmyślając, idź, idź i idź, nie zwracając uwagi na to, co cię otacza, a tylko na to, co cię przytłacza. I jak już wrócisz do domu z tym bagażem problemów, to poczuj się tak nimi przytłoczony, że następnym razem w ogóle odechce ci się wędrowania.
#3 Narzekaj
Jeśli jednak tak całkiem ci się nie odechce i znów wyruszysz w drogę, to by zepsuć sobie przyjemność, ciągle narzekaj. A to że deszcz pada, a to że słońce świeci, a że z górki, a i pod górkę, że pot, piach, woda, las, kamienie, za długa droga, za krótka droga, za wąska albo za szeroka.
Narzekaj na ciężki plecak (sorry, ale jakbyś nie spieszył się tak przy pakowaniu, to może byś to dostrzegł przed wyprawą). Narzekaj na niewłaściwie oznakowanie trasy, na to, że jakieś ptaszysko nie chciało stanąć do portretu, gdy ty właśnie robiłeś mu focię.
Marudź, że już nigdy więcej na taką badziewną przygodę, jak łażenie po durnym lesie, gdzie wszystkie drzewa są takie same, a drogi prowadzą donikąd, nie dasz się namówić. I płynnie przejdź do sposobu #4.
#4 Zazdrość
Wszystkim, kogo na trasie spotkasz, i wszystkiego. A to, że mają lepsze buty i im pewnie łatwiej iść, a to że mają lepsze ciuchy i się tak nie pocą, a to że mają lepsze aparaty fotograficzne, a i tak robią beznadzieje zdjęcia (tutaj zazdrość jest podszyta zawiścią).
W międzyczasie zajrzyj na fejsbuka i zobacz, że twoi znajomi są na Galapagos albo innej klimatycznej wyspie i niech cię skręca z zazdrości, że ty jesteś tylko na trasie między Kozią Wólką a Szczebrzeszynem.
Przeklnij teraz ten swój los i efekt masz murowany, jeszcze tego samego wieczora, popijając lekko już „oziębłą” herbatę ze starego termosu, będziesz miał zawistny skręt kiszek. W puszczy bez szans na ratunek.
#5 Nie ufaj sobie. Totalnie
Jeśli jakimś cudem sposoby 1-4 tak do końca nie zepsuły ci przyjemności z wędrowania i do niego nie zniechęciły albo te sposoby to generalnie nie twoja bajka, to sięgnij po niezawodny sposób #5.
Nie ufaj sobie. Nigdy.
Zacznij od dołowania się na etapie przygotowań, mówiąc: nie dam rady, nie potrafię, a po co mi to, nie nadaję się, jestem za stara/za stary, jestem kobietą (w domyśle: „kobiety same nie powinny wędrować”).
Jak mimo wszystko, jakimś cudem uda ci się przygotować do wędrówki i wyjdziesz w drogę, to wmawiaj sobie, że na pewno zabłądzisz, a jak zabłądzisz, to pewnie na amen i nikt, nawet za 10 lat, w tej Puszczy Kampinoskiej cię nie znajdzie.
A jak nie zabłądzisz, to intensywnie myśl o tym, że pewnie zaraz złamiesz sobie nogę, a jak nie złamiesz, to powtarzaj sobie w myślach, że zaraz, za najbliższym drzewem, napadnie na ciebie jakiś morderca. Brr, straszne.
I tak, żyw się całą drogę lękiem, zamartwiaj, bądź cały czas spięty i żałuj, że w ogóle wyszedłeś z domu, przecież zamiast do lasu, to na spacer mogłeś pójść do miejskiego paku (nawet jeśli to w nim kogoś ostatnio zabili).
Przez całą drogę bądź przekonany, że w żadnej sytuacji nie dasz sobie rady, a potwierdzeniem tego niech będzie to, że właśnie boleśnie pokąsały cię komary i nawet przed nimi nie potrafisz się obronić.
Tak, totalny brak zaufania do siebie, w dodatku podszyty ciągłym lękiem może zabić każdą przyjemność z wędrowania, każdą radość i drogę zamienić w piekło. Albo po prostu uwięzić w miejscu, bez szans na spróbowanie swoich sił i doświadczenie wędrówkowej radości.
Zamiast sposobów 1-5…
Jak już wiesz, jak zepsuć sobie przyjemność z wędrowania, to… nie daj się tym sposobom. Nie psuj swojego życia i swoich wędrówek.
Delektuj się każdą chwilą, problemy zostaw w domu (spokojnie, nie uciekną ;-)), wędrówkowe trudności osładzaj poczuciem humoru, ciesz się z każdej drogi, bo to jest twoja droga, i zaufaj sobie. Potrafisz więcej, niż ci się wydaje.
Wędruj i bądź szczęśliwy.
Ten punkt 5 to o mnie;-) No, może nie do końca, bo zwykle stawiam sobie poprzeczkę wysoko. Ostatnio jednak zdarzyło mi się, że po kilku latach bez śniegu, wreszczie mogłam zamarzyć o wedrówce po lesie na nartach. Niestety, stępiłam wcześniej kijki na piachu i nie chciały się wbijać w zmarznięty na drodze śnieg. Strach, że sobie nie poradzę, jak upadnę, bo lata już nie te, spowodował, że zawróciłam i rozryczałam się ze złości, że już jestem stara i nie dam rady. A jak już mi przeszło, to śnieg obraził się na mnie i topnieje. Nic to wracam do „kijkowania”. Bezpieczniejsze. 🙂
To była tylko chwila zwątpienia 🙂 Jak wróci śnieg, zawsze można spróbować jeszcze raz. I życzę udanego „kijkowania” 🙂 Ruch to w ogóle świetna sprawa.
No i wszystko jasne. Zawsze wszystko robiłem źle i dlatego miałem dobre wędrówki. Czas wprowadzić Twoje rady w życie 🙂
Albo w rzycie
Zdecydowanie 😉 I daj znać, jak Ci poszło 🙂