Upał. Rozpuszczam się w tym gorącu. Ciało poszukuje chłodu (szkoda, że mam zbyt małą lodówkę, aby do niej choć na chwilę wejść), lepi się od potu, chowa w każdym skrawku cienia, jaki napotka na swej drodze.
Tak zaczynałam wpis rok temu, na moim poprzednim blogu „Po Prostu”. Teraz też mamy upały, a jednak znoszę je zdecydowanie lepiej niż kiedyś. Dlaczego?
Bo nakręca mnie wędrowanie, czy to w upał, czy w deszcz. I robienie zdjęć. Okazuje się, że ta pasja rozwiązała u mnie problem odczuwania niedogodności spowodowanych pogodą. Nie przeszkadza mi już gorąc, ani wilgotność, a nawet szukam możliwości oddania takiej pogody na swoich zdjęciach.
Dziś jednak przypomnę swój dawny wiersz pt. Upał. Lubię go i jest moim wspomnieniem upalnych wakacji spędzanych na Pszczółkach.
Zapraszam Was na zatopienie się w poetyckim upale.
Upał
płot pochylony pod naporem lata
chce się schować w cieniu malw
okna drewnianego domu
mrużą firankami stare oczy
by całkiem nie oślepnąć
promienie ciepłem głaszczą kota
który jakże pewny bezruchu południa
spoczywa na środku piaszczystej drogi
nawet pszczoła nie wydaje brzęczenia
zatopiwszy się w bursztynowej gęstwinie upału
zboża składają kłosy do modlitwy
czekanie na deszcz trwa
Wiersz pochodzi z mojego tomiku pt. „Przemiany”. Poniżej fotki z Uroczyska Lublinek
Piękny, nostalgiczny, duszny, ale nieprzytłaczający.
Dziękuję :-). Bo czasem mi się wydaje, że dawniej upały były jakby inne, takie bardziej znośne.