No i mamy ostatnie dni lata. Przeminęło nie wiadomo kiedy.
W czerwcu miałam urlop, lipiec i sierpień spędziłam w pracy. Mam wrażenie jakby te trzy miesiące to był jeden dzień. Nadchodzi jesień…
U mnie w tym roku dla mnie nadchodzi jesień podwójna: ta kalendarzowa i zawodowa. Kończę bowiem swoją zawodową karierę na etacie i udaję się na zasłużoną emeryturę.
Ale dziś nie o tym, dziś chciałam jeszcze celebrować ostatnie dni lata. Wybrałam się więc do lasu. Pogoda dopisała. Słońce, lekki wietrzyk, bezchmurne niebo. W lesie cisza i spokój.
Choć pogoda całkowicie letnia, to czuje się już jesień. I nie tyle o barwy chodzi, co o to specyficzne spowolnienie i tę ciszę.
W połowie leśnej wędrówki usiadłam sobie pod drzewem na rozstaju dróg i przymknęłam oczy, by wsłuchać się w tę ciszę.
Bo ona wcale nie jest pozbawiona dźwięków. Jesień po prostu chodzi miękko po kobiercach mchu, palcami przeczesuje wrzosy, rozwiesza pajęczyny.
To wszystko już się zaczęło, mimo że mamy ostatnie dni lata…