Dziś dzień drugi mojej urodzinowej wędrówki od Przedborza do Gidel. W planach mam przejście przez Przedborski Park Krajobrazowy szlakiem zielonym, na odcinku od Przedborza do wsi Góry Mokre, a potem na nocleg do Starej Wsi.
NOTATKI Z DROGI – DZIEŃ 2
Od dwóch godzin jestem w drodze. Wyszłam później niż planowałam, ale przecież dokąd mam się spieszyć? Cel wyznaczony, droga wytyczona, czasu mam aż do wieczora. Z tym czasem podczas wędrówki to jest ciekawa sprawa.
Gdy idę, mam poczucie, że on się wydłuża. Nie chodzi tu o żadne dłużenie się czasu, które pojawia się, gdy na coś bardzo czekamy lub nam się nudzi. Co to, to nie. Czas się wydłuża, jakby stawało się go więcej, a przy tym każda chwila jest namacalna w swoim istnieniu.
Bywa, że się zamyślam, potem znów wracam do tego, co jest dookoła mnie, zatrzymuję się, zachwycam lub po prostu nie robię nic, stoję i patrzę. A gdy spojrzę na zegarek, że zdziwieniem stwierdzam, że minęło dopiero kilkanaście minut. I już wiem, że podczas wędrówki odzyskuję czas.
Ten utracony na codziennym pośpiechu. I wówczas pojawia się przestrzeń.
***
Jest późne popołudnie. W nogach mam już ok. 20 kilometrów. Tak, trochę czuję zmęczenie, a przede mną jeszcze sześć. Ale nie martwi mnie to.
Do zachodu słońca jeszcze jest sporo czasu. Dlatego teraz leżę sobie z nogami opartymi pień drzewa, by dać stopom wytchnienie, popijam herbatę z termosu, słucham ptasich treli i spoglądam przed siebie.
Między drzewami niebieszczy się tafla stawu, zupełnie, jakby kawałek nieba spadł na ziemię i rozścielił się wygodnie na skraju lasu. Zabiorę ten widok ze sobą.
***
Gdy dotarłam do wsi Góry Mokre, byłam już naprawdę zmęczona, a w dodatku kończyła mi się woda do picia. Jakaż była moja radość, gdy zauważyłam otwarty spożywczak. Weszłam do sklepu, by przy okazji zapytać, jak daleko jest do Starej Wsi, w której miałam zarezerwowany nocleg.
– Pani! Jeszcze daleko, będzie ze cztery kilometry! – zawołał jeden z klientów. – A pani to tak idzie skąd? – zapytał inny. I gdy powiedziałam, skąd idę i ile przeszłam, do rozmowy dołączyli kolejni miejscowi.
– Tobie to się do sklepu nie chce iść, a tu, widzisz, pani już tyle kilosów zrobiła – zaśmiał się jakiś mężczyzna, szturchając łokciem swego kolegę. I po chwili atmosfera wyraźnie się rozluźniła. A potem, gdy powiedziałam dokładnie, gdzie w tej Starej Wsi mam nocleg, okazało się, ku mojemu zaskoczeniu i zmartwieniu, że mam przed sobą nie 4 kilometry, ale może nawet… siedem. A byłam już po 24!
– Wie pani co? Ja jadę w tamtą stronę, to panią w pobliże podwiozę – zaoferował jeden z rozmówców. Przyznam, byłam mu wdzięczna za propozycję, bo perspektywa marszu asfaltem jeszcze 7 kilometrów przeraziła mnie. Skorzystałam.
A potem z każdą minutą jazdy byłam wdzięczna coraz bardziej, bo nie znając skrótu przez pola, bym szła drogą jeszcze z dwie godziny. Gdy wysiadłam przed domkiem, gdzie miałam spędzić noc, niebo było porządnie zachmurzone. Kwadrans potem zagrzmiało, a po chwili lunął deszcz, jakby oberwała się chmura.
I pomyśleć, że gdybym nie weszła do tego sklepu, gdyby nie wywiązała się z miejscowymi sympatyczna rozmowa, gdyby ten uczynny człowiek nie zaproponował mi podwózki samochodem, to nie wiem, w jakim stanie i o której bym dotarła do Starej Wsi.
A tu czekała mnie kolejna niespodzianka. Okazało się, że wśród gości agroturystyki jest moja koleżanka ze studiów i kilkoro jej przyjaciół. I tak oto spędziłam, zupełnie nieplanowany przeze mnie przemiły wieczór, a po godzinie rozmów miałam wrażenie, jakbym znała ich od lat.
Nie wiedzieć kiedy ulewa minęła, nawet wyszło na chwilę chylące się ku zachodowi słońce. Pełen stokrotek trawnik w ogrodzie zajaśniał maleńkimi słońcami. Jak to dobrze jest spotkać na swej drodze dobrych i miłych ludzi – pomyślałam.
I poczułam, że otwiera się we mnie jakaś przestrzeń na drugiego człowieka. I to było dobre.