Już od dłuższego czasu przygotowuję się mentalnie do nowej przygody z lasem. Już nie wystarczają mi wędrówki ani fotografia. Moja miłość do lasu pogłębiła się i chcę jeszcze bardziej się do niego zbliżyć. Zaczynam więc swój bushcraft.
Gdyby przetłumaczyć dosłownie to słowo na polski, to wyjdzie dziwadło, mianowicie coś jak „krzaczaste rzemiosło” (bush – krzaki, craft – rzemiosło). Jeśli jednak pominąć to dosłownie tłumaczenie, to bushcraft jest nie tylko łażeniem po lesie, ale pewnym sposobem życia, w którym dominującą potrzebą jest bliski kontakt z lasem, ale taki, w którym staje się on jakby domem.
W bushcrafcie więc mamy zarówno wędrówkę, jak i „osiedlanie się” – czyli zakładanie obozu, by móc sporządzić posiłek, zjeść, odpocząć, a nawet przenocować. Ale co ważne, nie chodzi o to, by do lasu przenieść wszystkie cywilizacyjne udogodnienia, ale wykorzystanie dawnych metod, jakimi posługiwali się nasi przodkowie.
Bushcraft więc jest nie tylko potrzebą zagłębienia się w las, ale sięgnięcia do korzeni, jest potrzebą, przynajmniej ja tak to czuję, nawiązania ponadczasowej relacji z przodkami, tym, jak żyli, jak sobie radzili, jak oswajali naturę.
To dlatego w bushcrafcie tak ważne są podstawowe umiejętności, jak z zbudowanie choćby najprostszego schronienia, zdobycia wody zdatnej do picia, przygotowania w prymitywnych (w dobrym tego słowa znaczeniu) warunkach coś do jedzenia, rozpalenie ognia, nawigowanie, by nie zgubić się w lesie, no i oczywiście – moim zdaniem kluczowe – wyczucie lasu: jego rytmu życia, by móc do niego się dostosować, a nie zakłócać.
Czas na bushcraft!
Jak wspomniałam, mentalnie przygotowuje się do niego od dłuższego czasu. Obejrzałam kilkadziesiąt filmów na ten temat, przeczytałam kilka książek, jestem też w grupie bushcraftowej na FB. Ale to wciąż tylko teoria. Ale dziś przeszłam do praktyki. Tak, właśnie dziś, gdy sypnęło porządnie śniegiem, po raz pierwszy zbudowałam swój pierwszy mini obóz.
No okey, obóz to za dużo powiedziane, po prostu rozpięłam między drzewami na lince nieprzemakalne ponczo, tak aby mieć minimalną ochronę od wiatru i zadaszenie, pod którym mogłabym usiąść.
Powiecie, co w tym trudnego? Zapewne nic, ale cieszyłam się jak dziecko, bo najpierw musiałam wybrać odpowiednie miejsce, co przypomina trochę rozwiązywanie zagadki, a potem, przy wieszaniu poncza, udało mi się wykorzystać dwa bardzo przydatne węzły, jakich nauczyłam się „na sucho” z filmów.
Cieszyłam się, gdy mogłam wypróbować mój nowy nabytek, czyli krzesiwo, by wydobyć iskry i uzyskać w kuchence płomień. I cieszyłam się też z… porażki. Iskry z krzesiwa szły jak złoto, ale kora brzozy, jaką wybrałam na , była zbyt mokra i trochę trwało, zanim maleńki płomyk się pojawił. I wiecie co? Ten płomyk nie był w stanie ogrzać mojego ciała, a jednak ogrzał moje serce. Aż uśmiechnęłam się sama do siebie.
W moim mini obozie posiedziałam sobie jakiś czas. Pijąc gorącą herbatę, przyglądałam się wirującym na wietrze płatkom śniegu, wsłuchiwałam się w odgłosy lasu, wdychałam jego rześkość, by uspokoić rozbiegane codziennością myśli. Nigdzie nie musiałam się spieszyć. Boże, jaka to ulga!
Nad rozlewiskiem
A potem, gdy czułam się gotowa do dalszej drogi, zwinęłam mój mini obóz tak, by nie zostawić po sobie śladu, i ruszyłam na wędrówkę nad rozlewisko.
Byłam tam już wiele razy, ale wciąż lubię tam wracać. To rozlewisko, które znajduje się w okolicy Gorzewa pod Łodzią, to w rzeczywistości starorzecze Neru.
Miejsce jest piękne o każdej porze roku, ale niestety, pewnie ze względu na to, w poziom wody w ciągu roku jest niestabilny i są tygodnie, gdy prawie jej tam nie ma, to bardzo mało jest ptaków wodnych. Ale i tak ma swój urok.
A oto rozlewisko w dzisiejszej, zimowej odsłonie.
Mylisz biwak z bushcraftem i survivalem przez co wpis nie niesie większej wartości merytorycznej
Biwak, bushcraft i survival, choć się różnią, mają też pewne cechy wspólne. Ten wpis nie służy jednak temu, by wyjaśniać dokładnie te pojęcia, na ten temat jest mnóstwo informacji i nie ma sensu ich powielać.
Ten wpis ma wielką wartość – emocjonalną, która jest czasem milsza sercu niż nudna i fachowa merytoryka. Ja się uśmiechałam, czytając ten wpis i aż zamarzyło mi się skonstruować „domek” w lesie, a tymczasem pędzę do komputera, żeby do Pani w końcu napisać.
Cieplutko pozdrawiam ♥️