W pewnym miasteczku była sobie ulica. Pokryta kocimi łbami, jak inne w tym miasteczku i w tamtym czasie, na pozór nie wyróżniała się niczym szczególnym.

Stało przy niej kilka kamienic, niewielki sklep z pamiątkami, dawno nieużywana studnia i ceglany mur, za którym rozciągał się zapuszczony ogród.

Życie mieszkańców przy tejże ulicy toczyło się leniwie, z dnia na dzień, bez zwracania uwagi na otoczenie, jakby siłą przyzwyczajenia, i tylko przybysze, którzy trafiali tu czasem, by nabyć jakąś pamiątkę, byli niezwykle zaskoczeni.

Mianowicie wzdłuż ulicy, która choć była krótka, stały gęsto, jedna przy drugiej, latarnie. Co więcej, latarnie te nigdy się nie świeciły, mimo podejmowania przez rajców miasteczka wielu prób, by zabłysły światłem i rozpraszały ciemność.

To pewnie dlatego ulica ta zyskała z biegiem czasu nazwę Ulicy Śpiących Latarni, gdyż gdy tylko zapadał mrok, latarnie sprawiały wrażenie jakby wraz z nadejściem nocy, miast płonąć, kładły się spać.

Aż pewnego dnia coś się zmieniło. Było to wtedy, gdy w kamienicy pod numerem 3 otworzył swój zakład Stary Zegarmistrz.

***

– Sąsiadka widziała, kto zamieszkał pod trójką? – zapytała ściszonym głosem Kobieta w Czerwonej Chustce. Przez jej twarz przebiegł grymas niezadowolenia podszyty jakąś obawą.

– Ano widziałam – odparła Kobieta w Niebieskim Płaszczu – tylko po co nam tu jakiś zegarmistrz? Wiela on u nas nie zarobi, a i jakiś taki odludek z niego, przyjechał, wprowadził się i ani be, ani me. Ja tam myślę, że ino kłopoty z tego jakoweś będą – dodała prawie szeptem Kobieta w Niebieskim Płaszczu.

W tym czasie, gdy kobiety, stojąc pod murem na przeciwko zakładu Starego Zegarmistrza i zerkając ukradkiem w jego okna, rozmawiały o nowym sąsiedzie, ten w niewielkim pokoju na tyłach kamienicy wieszał na ścianie zegary, które przywiózł ze sobą do miasteczka.

Dziwne to były zegary. Obudowy miały zrobione ze starych korzeni, między którymi prześwitywał mosIężny mechanizm zegara, który wyglądał jak serce w klatce żeber. Z przodu znajdowała się niewielka, bladosina porcelanowa tarcza zegara; z ustawionymi na cyfrach cztery i osiem wskazówkami, wyglądała niczym zmartwiała z bólu twarz.

Gdy Stary Zegarmistrz powiesił już ostatni zegar, powoli, z namaszczeniem sięgnął do niewielkiego kufra i wyjął z niego owinięty w aksamit pakunek. Położył go na stole, w miejscu, gdzie blat jaśniał plamą światła wpadającego przez niewielkie okienko do pokoju, i westchnął.

Przez chwilę trzymał w bezruchu dłonie na pakunku, jakby obejmował czyjąś głowę, a następnie, dotykając zniekształconymi od starości palcami miękkiego aksamitu, zagłębił się w niego. Wyczuł twarde kształty. Znowu westchnął i zaczął coś szeptać pod nosem w nieznanym języku, ktoś mógłby pomyśleć, że słowa modlitwy, a może jednak zaklęcia?

Stary Zegarmistrz odsłonił aksamit i wziął do ręki przedmiot. To było wahadło od zegara. Podszedł z wahadłem do pierwszego z powieszonych na ścianie zegarów i dołączył do niego wahadło. A potem zrobił to samo z kolejnym i jeszcze następnym, aż wszystkie wahadła, jakie były w pakunku, trafiły tam, gdzie ich miejce – przy zegarze.

Stary Zegarmistrz spojrzał na ścianę pełną zegarów, a było ich aż siedemnaście, z których zwisały w bezruchu wahadła. – Czas zacząć odmierzać wasz czas – powiedział półgłosem Stary Zegarmistrz i po kolei popchnął lekko dłonią każde z wahadeł.

Prawo-lewo, prawo-lewo – ruszały się rytmicznie wahadła. Wszystkie jednakowe, zrobione z mosiądzu, wyglądały jak odwrócone latarnie, dokładnie takie same, jak te przy ulicy – Ulicy Śpiących Latarni.

– Wasz czas ruszył – wyszeptał znowu Stary Zegarmistrz. Przymknął oczy i w wyobraźni, niczym w kalejdoskopie, ukazały mu się twarze mieszkańców ulicy. Znał ich wszystkich, choć oni o tym nie wiedzieli. Znał wszystkie ciemności ich duszy. – Czas je rozświetlić prawdą – pomyślał, a zegary nadawały ton: tik-tak, tik-tak.

***

W tym samym czasie w kamienicy na końcu ulicy, w pokoju na poddaszu Dwaj Mężczyźni pochylali się nad starą księgą.

– Wrócił – powiedział jeden z nich z wyraźną obawą. – Wrócił – powtórzył drugi niczym echo. – Musimy działać – dodał, zamykając księgę.

cdn. 


A w oczekiwaniu na ciąg dalszy zapraszam do innej bajkopowiastki:

Ale któż by wierzył ślepcowi! Ponieważ jednak swoimi wątpliwościami siał wśród poddanych ferment, Król, dla którego piękno i istnienie Królowej było sprawą honoru, chcąc udowodnić, że Starzec się myli, postanowił obnażyć Królową. Stwierdził bowiem, że naga prawda Królowej jest lepsza niż ślepe kłamstwo Starca.Bajkopowiastka o Pustce i Samotności

Wędruję, piszę i fotografuję, by oswajać przemijanie i inspirować do wędrówek, gdyż każdy czas jest dobry, aby ruszyć w świat. “Opowieści Wędrowne” to blog o tym, co możesz znaleźć, będąc w drodze.