Ludzie umierają – to banale stwierdzenie niepodważalnego, biologicznego faktu rozprasza śmierć na nieskończoną liczbę istnień. A wówczas nie możesz myśleć wszystkich, więc nie myślisz, po prostu przyjmujesz do wiadomości. Przecież każdy musi umrzeć.

Gdy jednak umiera człowiek, choćby obcy, ale którego trzymasz za rękę, jako pacjenta, śmierć nabiera wyrazu – przyjmuje ludzką twarz tej jednej, jakże konkretnej osoby. Bywa, że pamiętasz ją już zawsze, choć znałeś zaledwie kilka minut, zamieniłeś z nią zaledwie kilkanaście słów, ale miałeś wobec niej plany – chciałeś uratować jej życie. A ono się nie dało.

***

Miałam wtedy 27 lat i byłam na pierwszym roku specjalizacji z chorób wewnętrznych. Od trzech miesięcy dyżurowałam na oddziale internistycznym, na który trafiały też ostre przypadki kardiologiczne. W ramach oddziału była wydzielona osobna sala intensywnego nadzoru kardiologicznego „R” z monitorowaniem funkcji życiowych.

Był piątek, ok. 23. Z „erki” dochodziło monotonne pikanie podłączonego do leżącego tam 72-letniego pacjenta kardiomonitora – rytm serca był miarowy. Drugie łóżko stało puste. Ktoś w głębi korytarza, idąc do łazienki, szurał kapciami. Z dyżurki pielęgniarskiej dochodził dźwięk łamanych szklanych fiolek – to pielęgniarka szykowała leki dla niedawno przyjętego pacjenta – już dziewiątego na tym dyżurze.

Ja właśnie szłam zajrzeć do pacjentki, którą rozbolała głowa, gdy na oddział na łóżku transportowym wjechał pacjent – 34-letni mężczyzna. Koleżanka lekarka, doświadczona pani doktor z II stopniem specjalizacji z interny, która tej nocy pełniła dyżur na izbie przyjęć powiedziała do mnie – podejrzenie zawału serca i przekazała papiery. Musiała wracać na izbę. Wiedziałam, co mam robić.

Pacjenta położyłam na wolnym łóżku, na „erce” i podłączyłam, co trzeba – monitor, kroplówkę, i zaczęłam zbierać wywiad. Miałam zwyczaj, że rozmawiając z pacjentem, siadałam obok niego i zwykle brałam go za rękę. To dawało poczucie bezpieczeństwa. Tak też zrobiłam i tym razem.

Zaczęliśmy rozmawiać – pytałam, kiedy pojawił się ból w klatce piersiowej, o jakim charakterze, czy choruje na serce itd. Jak się okazało, był to jego pierwszy incydent wieńcowy. Nic dziwnego, bo miał zaledwie 34 lata, a wieńcówka w tym wieku występuje rzadko. Upłynęło kilka minut.

A potem nagle jakby czas się na zatrzymał.

Nie było już kolejnego uderzenia serca, fali tętna, ani piknięcia kardiomonitora. Tylko ciągły dźwięk i linia izoelektryczna. Prosta jak autostrada do nieba.

Natychmiast podjęłam akcje reanimacyjną. Pielęgniarka wezwała, bo taka była procedura, zespół reanimacyjny z intensywnej terapii, który przejmował prowadzenie resuscytacji. Doktorzy przybyli na oddział już po niecałych dwóch minutach, tylko tyle potrzebowali, by wbiec z I na IV piętro szpitala. Reanimacja trwała ponad godzinę. Serce ani na chwilę nie podjęło pracy, ale nie chcieliśmy wcześniej dawać za wygraną – mężczyzna był przecież dopiero po trzydziestce!

Gdy zapadła wreszcie decyzja, że to koniec, do sali „R” weszła pielęgniarka, szarpnęła mnie za rękaw i szepnęła do ucha: „Pani doktor, na korytarzu czeka jego żona z dziećmi”. Nabrałam głęboko powietrza i wyszłam z sali.

Kilka metrów dalej stała kobieta z dwojgiem dzieci w wieku od ok. 5 do 7 lat. Spojrzałam na kobietę. A ona spojrzała ma mnie. I nie musiałam nic mówić – po oddziale rozszedł się jej krzyk: NIEEEE! Dwie dziewczynki, które trzymała za ręce, wystraszone zaczęły płakać, nie zdając sobie jeszcze sprawy z tego, że ich tata nie żyje.

To była ciężka noc.

Zapamiętam ją na zawsze. Tak jak zawsze będę pamiętać twarz tego mężczyzny. Tak wyrazistą, jakby obrysowaną konturem, i choć martwą, to jakby żywą.

Gdy umiera człowiek bliski, jest rozpacz. Tak było wtedy, w tej rodzinie. Ale także każdy z nas, lekarzy, musi mierzyć się ze śmiercią swojego chorego. I ją oswajać, by móc pracować. Robimy to na różne sposoby. Mnie zawsze pomagało pisanie. Także po tamtym doświadczeniu śmiertelności powstał wiersz „Reanimacja„.

Oto on:


reanimacja

czasem wracam

tam myślami

bicie serca

tętno

oddech

wszystko jest

i tylko Śmierć

czaiła się za drzwiami

czekając, aż go dotknie

i doczekała się

Biała Pani

ponurego zaspokojenia

ustało bicie

zatrzymał się oddech

a ciało stało się wiotkie

nie do obudzenia

i gdy tak tchnieniem swoim

karmiłam martwe ciało

a kilka par rąk splecionych

obudzić je chciało

widziałam …

jak przez drzwi szpitala

wychodzi Życie

a Śmierć została


Reszta niech będzie milczeniem.

Wędruję, piszę i fotografuję, by oswajać przemijanie i inspirować do wędrówek, gdyż każdy czas jest dobry, aby ruszyć w świat. “Opowieści Wędrowne” to blog o tym, co możesz znaleźć, będąc w drodze.