Odkąd pamiętam, chciałam zostać lekarzem. Pomysł wydawał się absurdalny: nikt w mojej rodzinie nie był lekarzem, więc nie miałam żadnych wzorców ani ułatwień. Poza tym sam fakt, by pójść na studia medyczne, mógł stanowić wyzwanie.

Moje korzenie po Mamie są robotniczo-chłopskie, po Ojcu nazwę je jako rzemieślniczo-małomieszczańskie. W dodatku byliśmy biedni.

Skąd ten pomysł wziął się w mojej głowie, trudno mi dziś dociec, ale z pewnością jednym z impulsów – dość dziwnych zresztą – było moje złe doświadczenie, jako dziecka, z lekarką pediatrą.

Czyżby zaczęło się od wrony?

Miałam wówczas pięć lat, a jej zachowanie wobec mnie sprawiło – o czym zresztą jakiś czas temu napisałam opowiadanko pt. „O tym, dlaczego wrony powinny leczyć dziewczynki” – że zdecydowałam: będę lekarzem, ale nie takim jak ona, ale lepszym.

No cóż, jak się okazuje, dobre inspiracje można także czerpać z postaci negatywnych. I tak się zawzięłam w swoim postanowieniu, że z tą myślą o byciu „panią doktor” przeszłam przedszkole, kiedy to moimi pierwszymi pacjentami były lalki i miśki, podstawówkę oraz liceum, zaliczając po drodze tylko jedno zawahanie, czy aby ten zawód jest dla mnie.

Pojawiła się bowiem inna opcja, mianowicie liceum plastyczne, co czego namawiał mnie sam Zenon Porzucek, nieżyjący już pabianicki artysta i nauczyciel plastyki w kółku plastycznym, do którego uczęszczałam przez trzy lata na zajęcia. Od dzieciństwa bowiem kochałam także rysować i, jak twierdził pan Zenon, miałam talent.

A jednak wybrałam medycynę, poszłam więc do ogólniaka do klasy biol-chem, potem dostałam się na studia i byłam pewna, że jestem w swoim żywiole. Tę pewność miałam także po studiach, gdy zaczęłam pracować. Szybko zrobiłam specjalizację z interny, najpierw pierwszy, potem drugi stopień. Byłam pełnoprawnym lekarzem. Duma i radość…

A jednak niezupełnie.

Po latach, czyli poczucie ograniczenia…

Po latach pracy zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze wybrałam, czy to rzeczywiście moja droga życiowa, czy jednak kogoś innego, kim z jakiegoś bliżej niesprecyzowanego powodu chciałam zostać, ale kim może nie jestem.

Te wątpliwości miewam do dziś. Z jednej strony doceniam ten zawód. Jest intelektualnie wymagający, zawsze potrzebny, więc nie trzeba się martwić o pracę, zapewnia też kontakt z ludźmi, pozwala na realizację wewnętrznej potrzeby pomagania innym, daje dużą samodzielność i różne możliwości zawodowego rozwoju. W pewnym sensie jest to zawód uniwersalny.

Ale z drugiej strony dla mnie stanowi dziś także obciążenie i coraz częściej mam wrażenie, że mnie ogranicza. Ogranicza moją ekspresję twórczą, staje się cenzorem wypowiedzi, bo przecież lekarzowi nie wszystko wypada, ba, nie wszystko wolno publicznie powiedzieć i napisać, i – co zaskakujące – utrudnia mi kontakty z ludźmi na innej niż medyczna płaszczyźnie, gdyż stwarza jakiś dystans.

Bywa, że chciałabym się od tego uwolnić, może dlatego przez jakiś czas nie pracowałam jako lekarz w ogóle, ale wróciłam i lekarzem będę już zawsze. Takiego dokonałam kiedyś wyboru i to on mnie naznaczył, ukształtował.

Znajdź, co kochasz…

Nie chcę jednak, by ten zawód mnie zdominował, by stał się całym moim życiem. Dlatego mam swoją inną przestrzeń – piszę i wędruję. Bo, jak ironicznie mawiam, nie samą medycyną człowiek żyje, a czasem nawet od niej umiera. A ja – przyznaję – chcę doświadczyć czegoś więcej niż bycie „panią doktor”. Eh, te dziecięce marzenia 🙂

Piszę o tym wszystkim nie bez powodu. Inspiracją do tego dość osobistego tekstu (nazwijmy, że dokonałam coś w rodzaju pisarskiej wiwisekcji), był przeczytany wczoraj w magazynie SENS artykuł pt. „Miejsca, o których nie śniłam„.

Jego bohaterką jest Iwona Blecharczyk, która zawód nauczycielki angielskiego zamieniła na zawód kierowcy tira i dopiero teraz czuje się spełniona. Zastanowiły mnie jej słowa, wypowiedziane w rozmowie z Martą Urbaniak:

„Zaczęłabym od zadania sobie pytania: co jest dla mnie naprawdę najważniejsze w życiu? Jednak współczesny świat nie ułatwia odpowiedzi, więc musimy odrzucić wszystkie filtry, które narzuca. Dla mnie na przykład sporą przeszkodą w podjęciu pracy jako kierowcy była degradacja społeczna. Kierowca jest postrzegany gorzej niż nauczycielka, którą wcześniej byłam. Musiałam to sobie ułożyć w głowie. Dziś myślę, że każdy człowiek ma swoje powołanie. Każdy mniej więcej je zna, problem jest tylko to, że nie zawsze odpowiada ono naszym oczekiwaniom, bo nie wiąże się z odpowiednim statusem. To z tego powodu decydujemy się potem na rzeczy, które nas unieszczęśliwiają” –

– Iwona Blecharczyk, Miejsce o których nie śniłam, SENS, styczeń 2021

Każdy człowiek ma swoje powołanie… – czy lata temu ja poszłam za swoim? Czy dziś, mając to doświadczenie, wybrałabym tak samo? To zadziwiające, ale wciąż nie wiem! Może tak, a może nie.

Natchnienie…

Z pewnością moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej, gdybym poszła za poradą pana Zenona. Inaczej, co nie znaczy lepiej. I kto wie, czy wtedy nie żałowałabym, że nie poszłam za dziecięcym natchnieniem zostania „panią lekarką” :-).

A jak z tym natchnieniem było, możesz przeczytać tu:


O tym, dlaczego wrony powinny leczyć Dziewczynki…

Dochodzi południe. Dziewczynka leży w łóżku, otulając się po szyję w kołdrę. Łzy z powodu bólu gardła mieszają się z tymi z żalu. Miała iść dziś pierwszy raz do przedszkola. Czekała na ten dzień od miesięcy. Od tygodni ma wyprawkę. Kredki w kolorach, o jakich do niedawna mogła tylko śnić, i kartony jak tafle jezior pełnych mleka. Dziewczynka codziennie układała je w plecaku w kaczuszki. Brała je do ręki i marzyła, jak wyjmuje kredki z pudełka i stawia nimi kreski, kropki, linie i zamalowuje karton, jeden, drugi, wiele kartonów.

Dziś Dziewczynka ze smutkiem rozgląda się po pokoju. Plecak leży teraz na krześle i nawet kaczuszki opuściły dzioby. Tylko wisząca na oparciu krzesła bluzka uśmiecha się półkolem kołnierzyka. I pociesza: wszystko będzie dobrze! Ale jak to? Przecież dziś miał być ten dzień, a teraz Dziewczynka leży, siąpi nosem i kaszle.

–  Musimy iść do lekarza – mówi mama. – Choć, ubiorę cię.

Gdy Dziewczynka dociera z mamą do przychodni, poczekalnia świeci już pustkami. Wszystkie dzieci są w przedszkolu, tylko ja nie – myśli i chlipie. Przysiada na brzegu krzesła. Ze ściany spogląda na nią jakiś bobas ze smoczkiem. „No tak, ty jesteś jeszcze za mały, aby iść do przedszkola” – mruczy Dziewczynka. Nagle, tuż nad jej głową, rozlega się krzyk:

– Dziecko, rusz się!

Dziewczynka wzdryga się, spogląda w górę i kuli w sobie. Pragnie zniknąć. Oczyma jak szpilki patrzy na nią jakieś ptaszysko. Wrona – myśli z lękiem Dziewczynka – ale dlaczego dziób ma cały w jagodach?

–  Czy może pani pospieszyć córkę? Ja już muszę wyjść! – skrzeczy Wrona.

– Choć córciu, pani doktor czeka – szepcze mama.

Dziewczynka, chowając się za nią, wchodzi do gabinetu. Zza biurka rozlega się krakanie.

– Niech to dziecko szybciej się rozbiera. Mówiłam, że mi się spieszy. Jaka ona ślamazarna. Co z niej wyrośnie! – marudzi ptaszysko.

Dziewczynka, stojąc z głową zaplątaną w koszulkę, nagle czuje na plechach dotyk jakby kostki lodu – jednej, drugiej, z prawej strony, z lewej, u góry, u dołu. A potem z przodu. Drży. Nie zdążyła zapłakać z zimna, gdy przeszywa ją ból. To Wrona zrywa jej z głowy koszulkę, pociągając za ucho. Dziewczynka jęczy i zaciska oczy, by zatrzymać łzy. Do końca badania myśli już tylko o plecaku.

Po powrocie do domu natychmiast do niego zagląda – wszystko jest na miejscu. Zmęczona kładzie się do łóżka, naciąga kołdrę aż po czubek głowy. Ogarnia ją ciemność, czuje ciepło… – Szybciej, szybciej! – skrzeczy znowu Wrona. – Co z ciebie wyrośnie? Co z ciebie wyrośnie? – drze się i macha skrzydłami ptaszysko, aż sypią się pióra i kłębią w powietrzu jak chmura z atramentu. – Idź stąd sobie! – Słyszy wystraszona Dziewczynka i widzi misia wychodzącego z ciemności. Ma naderwane uszko. W łapkach trzyma kredki. Ich ostrza wycelowane są prosto we Wronę. – Idź sobie stąd! Nie potrzebujemy cię! – wtóruje Misiowi Lalka i macha kartonami.

–  Córciu, obudź się! Cała się spociłaś! Musisz się przebrać i wziąć lekarstwo. – Głos mamy jakby zza ściany z waty przebija się przez sen. Dziewczynka otwiera oczy i wygląda spod kołdry. Na poduszce leży Miś. Pluszak łypie okiem i uśmiecha się od uszka do uszka. – Ooo, i ty tu jesteś! – szepcze do siebie z radością Dziewczynka na widok leżącej obok misia Lalki. Rok temu uszyła ją ze ścinków mama, by umilić Dziewczynce pobyt w szpitalu. Dziewczynka przytula Lalkę do policzka.

– Wiem już, co ze mnie wyrośnie. Tylko nie mów nikomu. To będzie nasza tajemnica – szepcze Dziewczynka przyjaciółce-szmaciance. – Będę panią lekarką. Ale nie taką wroną jak tamta. Będę dobra dla dzieci. I będę je leczyć. A jutro poproszę mamę, by przyszyła ci uszko – mówi już do Misia i całuje go w pyszczek.

Dziewczynka spogląda na plecak – wciąż leży na krześle – i na bluzkę. Ta uśmiecha się całą sobą od rękawa do rękawa.


 

Wędruję, piszę i fotografuję, by oswajać przemijanie i inspirować do wędrówek, gdyż każdy czas jest dobry, aby ruszyć w świat. “Opowieści Wędrowne” to blog o tym, co możesz znaleźć, będąc w drodze.