Czy pamiętacie ze szkoły z lekcji języka polskiego, gdy omawiany był jakiś wiersz, to nieznośne pytanie – co autor miał na myśli? Ja pamiętam. I pamiętam też, że cała moja uwaga była skupiona na tym, by odpowiedzią zadowolić panią od polskiego.

Dziś, kiedy sama jestem autorem, w dodatku jeszcze żyjącym, którego można zapytać, co miałam na myśli, pisząc dany wiersz, poza jego treścią i przekazem frapuje mnie sposób, w jaki on powstaje, czyli tzw. poetycka kuchnia.

O swojej „poetyckiej kuchni” opowiedział trochę na niedawnym swoim spotkaniu autorskim mój – że tak powiem – poetycki przyjaciel Marek Kubicki. Jego poezję poznałam, czytając „Sercopis„, potem wyszło jeszcze wiele jego tomików (o czym wkrótce napiszę).

I podczas wspominanego spotkania Marek, na pytanie prowadzącego, jak powstają jego wiersze, powiedział bardzo ciekawą rzecz. Mianowicie, że gdy postawi już „ostatnią kropkę”, czyli podejmie decyzję, że to jest to, to potem nic już w wierszu nie zmienia. Nawet jeśli po czasie przyszłaby pokusa, by coś ulepszyć, to wiersz zostaje taki, jaki wydał mu się najlepszy w danym momencie, bo odzwierciedla go na danym etapie poetyckiego rozwoju.

Zafascynowało mnie to i zastanowiło. Gdy po spotkaniu wróciłam do domu, sięgnęłam po swój pierwszy tomik „Życie niedokończone” sprzed 20 lat, zaczęłam czytać i zadałam sobie pytanie, czy coś bym w tych wierszach zmieniła?

I tak, i nie. A dokładniej, może zmieniłabym nieco formę (generalnie lepiej bym zredagowała), ale nie zmieniłabym treści. Bo rzeczywiście, by poezja była prawdziwa, a moim zdaniem to jest jej istotą, powinna stanowić zapis danego stanu rzeczy w danym momencie – przeżyć wewnętrznych, zewnętrznych odniesień, refleksji itd.

W najnowszym moim tomiku TO TYLKO CHWILE bardzo chciałam, by znalazł się jeden wiersz, który powstał znacząco wcześniej, więc nie oddawał całości charakteru książki. Jak więc było pogodzić prawdę danego czasu, z potrzebą zamieszczenia tego wiersza?

Po prostu wyraźnie to zaznaczyłam, to znaczy umieściłam wiersz taki, jaki powstał wcześniej, i dopisałam jeden wers po adnotacji „dziesięć lat później”. Przyznam, że wyszła z tego ciekawa konstrukcja, takie poetyckie post scriptum. Zachęcam Was, kochani Czytelnicy do przejrzenia się temu wierszowi pt. Miraże.

A jak to jest u mnie z pisaniem wierszy? Czyli jak powstaje wiersz? Zwykle jest tak, że pojawia się w mojej głowie jedna myśl ujęta w metaforę i będąca owocem jakiegoś inspirującego doświadczenia, czyjej inspirującej wypowiedzi, jakiego obrazu, snu itd. I potem tę myśl, mówiąc kolokwialnie, rozkminiam, budując wokół niej poetycki obraz.

W swoich wierszach staram się, aby one COŚ przedstawiały, były sceną, obrazem, czyjąś bądź czegoś historią, nawet opowieścią i miały swój temat. Czy mi się to udaje? To już możecie ocenić sami.

Przyznam, że jestem bardzo ciekawa Waszych wrażeń, dlatego zapraszam Was na moją stronę na FB: Bogusia Kempińska-Mirosławska – piszę, wędruję, fotografuję, gdzie w komentarzach można dzielić się uwagami do mojej twórczości, nie tylko poetyckiej.

A, i jeszcze jedno. Zawsze noszę przy sobie coś do pisania, by te myśli przychodzą w tak różnych momentach i bywają tak ulotne, że koniecznie muszę je zapisać. Aczkolwiek z tym słowem „zawsze”, to przesadziłam, gdyż zdarzało mi się zapomnieć jakiegokolwiek pisadła, więc musiałam się posiłkować w stylu „zrób to sam”.

I tak zdarzało mi się, że zapisywałam myśl, a nawet cały wiersz, szminką (która kobieta wychodzi z domu bez szminki?) na biletach MPK lub kolejowych (to jest frapujące, ale wiele dobrych pomysłów przychodzi mi do głowy właśnie podczas podróży koleją – może powinnam jeździć stale?).

Jak jeszcze miała starą nokię, która tylko służyła to telefonowania i komunikacji sms-owej,  to wysyłałam sobie sms-y. Odkąd przerzuciłam się na smartfon, to problem z szybkim zapisaniem czegokolwiek właściwie zniknął, w każdej chwili można coś w telefonie zapisać, no chyba, że jest rozładowany.

I jeszcze tak a propos wierszy i kolei. Było to wiele lat temu, przed epoką smartfonu u mnie. Jechałam sobie do Gdańska i właśnie przyszła do mnie myśl, a w zasadzie cały wiersz. Okazało się, że nie mam żadnej kartki, by go zapisać, nie namyślając się, wykorzystałam bilet kolejowy.

Piszę sobie, piszę, i wchodzi konduktor. Myślę, że dostrzegł moje pisarskie zaaferowanie, bo poczekał, jak skończę, i dopiero poprosił o bilet. Podałam mu go. Bilet był cały zapisany, ale na szczęście nic nie stracił na ważności. Konduktor z uśmiechem go skasował i życzył dalszej weny twórczej. Ciekawe, ile takich poetyckich biletów miał w swojej pracy do kasowania?

Tak, myślę, że wiersz może powstać na różne sposoby, a pisać można wszędzie. Ja na przykład uwielbiam pisać w kawiarni, do której bardzo często chodzę sama. Mam kilka swoich ulubionych, a w nich swoje ulubione miejsca do siedzenia. Jeśli więc kiedyś, drogi Czytelniku, zobaczysz panią po pięćdziesiątce, zatopioną w pisaniu, to mogę być ja.

Pozdrawiam Was serdecznie,  

Wasza Autorka


 

Wędruję, piszę i fotografuję, by oswajać przemijanie i inspirować do wędrówek, gdyż każdy czas jest dobry, aby ruszyć w świat. “Opowieści Wędrowne” to blog o tym, co możesz znaleźć, będąc w drodze.