Wiosna delikatnie próbuje przekonać zimę, że jej czas dobiegł końca, a mnie natchnęło na wspomnienia. Sięgnęłam do zdjęć z Cierszewa, z marca sprzed roku, i przypomniałam sobie tamtejszy świt.
Gdy stałam tak nad brzegiem w zachwycie i patrzyłam, jak budzi się dzień, jeszcze nie wiedziałam, że za kilka godzin nastąpi początek zmian. Zaczęło się od telefonu od mojej Mamy. A potem życie napisało swój własny scenariusz, pomijając całkowicie moje plany.
Pierwsza wiadomość była w sumie niewinna, zadzwoniła moja Mama, która wówczas mieszkała z moim ojczymem w Monachium, że ma katar. Ot, przypadłość, jaka się zdarza. Ale lawina ruszyła. Wkrótce okazało się, że to covid. Cóż było robić, rzuciłam wszystko i pojechałam do Monachium, by zaopiekować się Mamą i ojczymem. I, jak się potem okazało, musiałam tam zostać prawie miesiąc.
Na szczęście oboje wyszli z tego bez szwanku i wystarczyło leczenie w domu, ale już było wiadomo, że dłużej nie mogą być tam sami. Po wielu perturbacjach udało się jakoś sytuację opanować. A jednak ciągle coś było pod górkę, wciąż musiałam z różnych powodów modyfikować swoje plany, a czas płynął nieubłaganie.
Jesienią, jakimś rzutem na taśmę, a może w akcie desperacji, że nic mi się nie uda z rocznych planów zrealizować, wydałam swój tomik poezji TO TYLKO CHWILE. To dla mnie ważny tomik, będący zarazem pożegnaniem mojej poetyckiej drogi i powitaniem nowej, zdecydowanie prozatorskiej. Jesień upłynęła więc pod hasłem promocji książki.
Przyznam, że nie jestem w tym dobra. Jakoś nie czuję roli pliszki, która – zgodnie z porzekadłem – swój ogonek chwali. Dlatego dziękuję tym, którzy mimo kulawej promocji dotarli do mojej książki, zakupili ją, a potem dzielili się wrażeniami. No i proszę o jeszcze. Bo dla autora to wielka radość, gdy jego książki trafiają pod strzechy.
Zbliżał się koniec roku i u mnie nastała mała stabilizacja. Eh, życie jednak pisze swoje scenariusze. W pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia zmarł mój ojczym. Początek tego roku był więc smutny i wymagał zajęcia się sprawami ostatecznymi. Plany znowu musiały zostać zmienione, a i teraz jeszcze nie wszystkie sprawy zostały domknięte. Ale krok po kroku pewnie się domkną, choć będą wymagać czasu.
A ja? Ja, patrząc na zdjęcia sprzed roku, znów stoję nad brzegiem. A we mnie rodzi się świt…
A gdy nadejdzie świt, zapomnisz, co to sen, odejdą nocne mary, a w twe źrenice złapie się jutrzenka, lecz tylko na chwilę…