Ostatnio mam zbyt mało czasu, by wybrać się w nowe miejsce, więc przemierzam znane ścieżki. I wciąż doświadczam ich na nowo. Oto letnie impresje.
Jestem w lesie. Zwalniam, przyglądam się, jakbym tę drogę i mijane miejsca widziała pierwszy raz. I przecież tak jest. Obfitość zieleni, jej nieokiełznanie sprawia, że przestrzeń znowu nabrała innych kształtów, niż tydzień temu.
Może dlatego lubię wracać w te same miejsca? Miejsca już oswojone, a jednak kryjące niespodzianki. To tylko kwestia uważności. Jak choćby tu…
***
Wiatr kołysał trawami. Pod wpływem podmuchów liście układały się w falujący wzór, pozornie chaotyczny, a jednak był w nim pewien porządek. Przyglądałam się tym wzorom w skupieniu i nagle zauważyłam, że jedna z traw wyłamała się z tego falowania. Coś innego musiało ją poruszyć.
Zajrzałam w głąb trawiastego podszycia. Delikatnie. I zobaczyłam maleństwo. Badylarkę. Tylnymi łapkami trzymała się gałązki i chowając się pod liściem, chrupała coś w skupieniu. Jej widok niezwykle mnie ucieszył.
Badylarka była w swoim świecie, a ja mogłam ją podejrzeć w tunelu traw, niczym przez dziurkę od klucza. Nawet udało mi się zrobić swoje pierwsze zdjęcie tego jednego z najmniejszych europejskich gryzoni.
***
Czuć lato. W pełni. Wreszcie widuję więcej motyli, wczoraj było ich wyjątkowo dużo, latały nie tylko z kwiatka na kwiatek, ale też nad głową, wykonując pełne radości powietrzne akrobacje. A potem przysiadały w słońcu, nabierając energii, jak ta rusałka kratkowiec.
***
Wracałam już do domu, gdy zza drzew dostrzegłam na łące tego pięknego ptaka. Żuraw wydawał się tak samo zaskoczony jak ja, znieruchomiałam, by go nie spłoszyć. On przyglądał mi się uważnie. Piękny, dostojny, nie był sam.
Żurawie były dwa. Zrobiłam powoli krok, by się nieco zbliżyć, potem drugi, trzeci. Niestety, jakaś gałązka chrupnęła pod butem i żuraw poderwał się do lotu, ale nie odleciał zbyt daleko, tylko kawałek dalej na łąkę. Chyba nie chciało im się uciekać. Żurawie spacerowały jeszcze trochę, a potem z klangorem odleciały. Kocham żurawie!
***
Chillout w hamaku w lesie, to jest to, co zdecydowanie polubiłam podczas wędrówek. Wczoraj także nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności, szczególnie że miałam już w nogach dobre piętnaście kilometrów. Hamak rozłożyłam w minutę, zdjęłam buty, by stopy nabrały oddechu. Położyłam się wygodnie i przymknęłam oczy.
Gdy tak leżę w hamaku, nade mną kołyszą się korony drzew, chmury suną po niebie, wsłuchuję się w odgłosy lasu, to nie wiem, czy jestem na jawie, czy we śnie. Czas wówczas nie ma znaczenia. Wyłamuje się spod porządku zegara.
Medytuję. Jestem. Wiatrem, słońcem, szumem liści, zapachem ziemi. Jestem. Doświadczam.