Mam na imię Bogusia. Wędruję, piszę i fotografuję. Tak najkrócej mogłabym się przedstawić, szczególnie że pierwsze zdanie jest najważniejsze.

A jednak chciałabym, abyśmy poznali się lepiej, a przynajmniej, skoro tu jesteś i poświęcasz swój czas, chcę, abyś nieco więcej dowiedział się o mnie.

Zacznijmy więc jeszcze raz…

Na imię mam Bogusia, choć bywało, że chciałam nazywać się inaczej – na przykład Weronika – więc nazwałam się… Filovera.

Mieszkam w Łodzi, choć czasem chciałabym mieszkać gdzie indziej. Gdzie dokładnie, tego jednak nie wiem, zupełnie jakbym nie znalazła jeszcze swego miejsca na Ziemi, choć mam już lat 50 plus.

Czy chciałabym mieć mniej? Pewnie tak, ale akurat wiek to zdecydowanie najmniejszy problem, gdyż odkąd oswajam przemijanie, w duchu czuję się pozaczasowa. Cokolwiek to znaczy :-).

Z zawodu jestem lekarzem i chciałam nim być od dziecka, a jednak i tu – bywało – że myślałam o innym zawodzie. I dlatego kilka lat temu zostałam też dziennikarzem, a potem pisarzem. Może dlatego, że odkąd pamiętam, lubiłam pisać?

Początki pasji pisania

Pierwsze znaczki, mające przypominać litery, stawiałam na książce kucharskiej mojej Mamy. Miałam jakieś trzy latka i z racji choroby byłam na diecie bezglutenowej. Nie mogąc jeść mnóstwa rzeczy i jakbym chciała sobie to wynagrodzić, podziwiałam kolorowe fotografie różnych dań. Jednak na tym się nie kończyło.

Już wtedy zapragnęłam zostawić też jakiś ślad po sobie, i to nie jeden, a może wyrazić bunt? Gdy więc dorwałam cokolwiek do pisania, gryzmoliłam, ile się da, po kartkach tejże nieszczęsnej – dla niej, nie dla mnie – książki kucharskiej.

Sprawiało mi to ogromną frajdę – papier był kredowy i długopis sunął po nim z łatwością. To pewnie ta frajda ze stawiania pierwszych znaczków-liter sprawiła, że odtąd pisanie kojarzyłam tylko z przyjemnością. Jest też druga strona tego medalu – nie znoszę gotować i staram się robić to jak najrzadziej.

W szkole odczułam przyjemność już nie tylko z pisania, jako czynności technicznej, ale też jako aktu tworzenia. W klasie zawsze pisałam najdłuższe wypracowania, czym niestety – bywało – wprawiałam w złość moją nauczycielkę od polskiego. I do dziś nie wiem dlaczego.

Wcześnie też zaczęłam pisać wiersze, nie o miłości, bo to dopiero przyszło z pierwszym zakochaniem się, ale o cudach natury: drzewach, słońcu, rzece. Może dlatego, że każde wakacje spędzałam na Pszczółkach – na wsi u moich ukochanych Dziadków.

Do tej pory, choć Dziadkowie już dawno nie żyją, Pszczółki odwiedzam z wielkim sentymentem. Tam też, mając 12 lat, napisałam swoje pierwsze opowiadanie, które mam do dziś.

Do źródeł wędrowania

Gdy miałam 17 lat i w Polsce był jeszcze stan wojenny, ja zapragnęłam poczuć się wolna. Niewiele myśląc, spakowałam kilka drobiazgów w szmacianą torbę i – przyznaję – okłamując Mamę, że będę nocować u koleżanki (co trudno było sprawdzić, gdyż nie mieliśmy telefonu), wybrałam się na dwa dni do Gdańska.

Sama i oczywiście pociągiem, do których pociąg miałam od dzieciństwa.

Był sierpień, piękna pogoda, w dzień łaziłam po gdańskiej starówce, która bardzo mi się spodobała, a noc… no cóż, plątałam się trochę po dworcu, trochę po ulicach, ale tak, by nikt mnie nie przyuważył. Zarwaną noc odespałam potem na sopockiej plaży. Było cudnie.

Gdy skończyłam lat 18, poszłam na pierwszą swoją pieszą pielgrzymkę do Częstochowy i choć się wówczas zakochałam, to gdy udałam się na pielgrzymkę także rok później, to mało brakowało, a zostałabym zakonnicą. Kiedyś o tym napiszę, bo to ciekawa historia.

A potem były studia, nawet przez moment myślałam, aby wybrać Akademię Medyczną w Gdańsku, wybrałam jednak Łódź. Przyznaję, nie z miłości do tego miasta, ale okoliczności ode mnie niezależnych.

Tym razem wyjechała moja Mama, a w zasadzie to – jak się ostatecznie okazało – wyemigrowała na stałe za granicę i zostałam sama w naszym maleńkim mieszkanku w Pabianicach. Szkoda mi było je opuszczać.

Pisanie wieku dojrzałego

A potem działo się wiele, wiele rzeczy. Choć był też czas pisarskiej posuchy, nigdy jednak nie zapomniałam o pisaniu. Pisałam pamiętniki, wiersze, opowiadania, prace naukowe, napisałam nawet i obroniłam doktorat, wreszcie zaczęłam pisać artykuły publicystyczne i dziennikarskie. Pisałam, co się tylko dało.

Aż wreszcie wydałam swój pierwszy tomik poezji pt. Życie niedokończone, potem był kolejny pt. Przemiany, a w 2018 roku ukazał się mój pierwszy zbiór opowiadań pt. Chimera. W ubiegłym roku wydałam także swoją kolejną książkę poetycką pt. To Tylko Chwile.

Kilkanaście lat temu założyłam też swój pierwszy blog, ucząc się wszystkiego od podstaw. I dziś blogowanie stało się ważną częścią mojego pisarstwa.

Ten blog, na którym teraz jesteś, czyli „Opowieści Wędrowne„, powstawał w maju 2020 r. i światło dzienne ujrzał z okazji moich 55 urodzin, które obchodzę 7 czerwca. I pewnie dlatego „Opowieści Wędrowne” są moim siódmym blogowym wcieleniem. Bo siedem, to moja ukochana liczba.

Jak spotkało się pisanie z wędrowaniem

Miłość do wędrowania przyszła w 2019 roku, gdy czułam się bardzo zmęczona pośpiechem i chaosem, jaki wkradł się w moje życie. Chciałam to zmienić, ale nie wiedziałam jak.

Aż udałam się do moich ukochanych Pszczółek i przypomniałam sobie tę spokojną radość, gdy kiedyś chodziłam po lasach, polach i łąkach.

Tak, wtedy czułam się wolna i znów tego zapragnęłam.

Zapragnęłam też zobaczyć świat, bo dotąd, przyznaję, podróżowałam niewiele.

Ale i to nie wszystko, zapragnęłam też dzielić się tym z innymi. Jak? Najlepiej, jak potrafię, czyli po prostu pisząc o wędrówkach. Tych małych i tych dużych. Tych po okolicy i tych dalszych, a nawet bardzo dalekich, jakie są za mną i jakie mam jeszcze w planach.

I tak oto powstały „Opowieści Wędrowne”. Z potrzeby wolności, chęci powrotu do natury, pragnienia poznawania świata i doświadczania go na swój sposób.

Ten sposób to wędrowanie, bez pośpiechu i parcia, by zobaczyć jak najwięcej, natomiast z nastawieniem, by zobaczyć i doświadczyć głębiej, a opisując to, zachęcać innych do pójścia to drogą. Dlatego wędruję i piszę. Wędruję, bo każdy czas jest dobry, by wyruszyć w świat. Piszę, by oswajać przemijanie i inspirować do wędrówek.

A fotografia?

To moja najnowsza pasja, która zaczęła się wraz z wędrowaniem. Początkowo nieśmiało, zdjęcia robiłam telefonem, potem pożyczoną od syna lustrzanką, a teraz już własnym sprzętem. Bo wsiąkłam w fotografią przyrodniczą całkowicie.

Pokochałam podglądać świat przyrody, zanurzać się w trawach i leśnej kniei, spotykać oko w oko ze zwierzętami, być sama w naturze, ale wcale nie samotna. I odkrywać świat, zachwycać się nim i dzielić się tym z innymi. 


“Opowieści Wędrowne” to blog o tym, co możesz znaleźć, będąc w drodze.